W 2003 roku
ukazała się powieść pt. Amok. Dwa lata później zbrodnia w jej treści wydała się śledczym zaskakująco podobna
w szczegółach do pewnego, nierozwiązanego zabójstwa. I chociaż książka
ostatecznie nie została uznana przez sąd za dowód, to jej autora oskarżono, a w
2007 roku skazano za zaplanowanie, zlecenie i kierowanie zabójstwem.
Zabójstwem, w którym ofiarą był…
kochanek żony autora tej właśnie książki.
Za pierwsze wydanie trzeba dzisiaj zapłacić kilkaset złotych
i z całą pewnością nie jest warta tej ceny. Oczywiście, że przeczytałem. Tak,
autorowi należy się tytuł cesarza metafor. Widać, że opanował pióro i figury
retoryczne, ale poza tym „Amok” to przerysowany, wręcz wulgarny, filozoficzny
bełkot skrzyżowany ze słabym, tanim i szowinistycznym erotykiem. Ewentualnie
można powiedzieć, że to pornograficzna zabawa językiem, w literackim sensie. Książka
na pewno, szokująca, ciekawa, wyjątkowa, ale i trudna w odbiorze.
I z
pewnością, nie dla przeciętnego czytelnika.
Mamy w niej pierwszoosobowego narratora, który opisuje
erotyczno-alkoholowe przygody bohatera książki. Narracja jest chaotyczna, by
nie powiedzieć, że to strumień świadomości. Bohaterem jest Chris, nadczłowiek,
który oczywiście od razu przywodzi nam na myśl o alter ego autora. Amok na
dłuższą metę męczy nagromadzeniem porównań i wulgaryzmów. To raczej eksperyment
niż powieść, ale w tym odcinku podcastu NOTATNIK AUTORA będzie nie to jaka jest
tak książka, ale dlaczego za sprawą Amoku skazano jej autora.
W polskim świecie
literatury i kryminalistyki niewiele spraw wzbudzało tak ogromne emocje, jak ta
historia. Krystiana Bala stał się bowiem po wydaniu tej książki nie tylko
obiektem zainteresowania czytelników i krytyków literackich, ale również – a
może przede wszystkim – śledczych, a potem mediów, kiedy jego nazwisko pojawiło
się w kontekście brutalnego morderstwa pewnego biznesmena Dariusza J. Dlaczego?
Ponieważ to, co miało być literacką fikcją, stało się rzeczywistością, a
rzeczywistość zaczęła przypominać scenariusz z powieści kryminalnej.
Zacznijmy od samego
początku.
Wszystko zaczęło się
sporo przed czasem, kiedy książka ujrzała światło dzienne. Krystian Bala,
filozof z wykształcenia, podróżnik, fotograf i nurek ma kłopoty osobiste. To
człowiek nie tylko ponadprzeciętnie inteligentny, ale też chorobliwie zazdrosny
o żonę i wielokrotnie przy tym niewierny. To, wraz z używkami doprowadza do
rozpadu ich związku i separacji. Kobieta w jej trakcie poznaje przystojnego,
wrocławskiego przedsiębiorcę Dariusza J. i się z nim spotyka. Bala na wieść o
tym wpada w szał i nachodzi kobietę.
Na jednej z imprez wykrzykuje
nawet, że go załatwi. Po pijanemu, ale przy świadkach. Niedługo potem, znajomy
byłej żony przedsiębiorca 13 listopada 2000 r.rzeczywiście po wyjściu z biura swojej agencji
reklamowej znika, nie dając znaku życia. Miesiąc później jego skrępowane
sznurem w wymyślny sposób zwłoki znajdują wędkarze w Odrze, w okolicach
Głogowa. Ofiara ma ślady duszenia i uderzeń, sekcja wskazuje, że przed śmiercią
go głodzono i maltretowano. I żył, kiedy został wrzucony do wody.
Rusza śledztwo, ale policji nie udaje się wpaść na
trop mordercy. Zakładano, że motywem zabójstwa mogła być zemsta, ale sprawcy
nie wykryto i po roku śledztwo umorzono. Tymczasem Bala już po rozwodzie
zaczyna nowe życie. Podróżuje po świecie, nurkuje, a kiedy wraca, w zaprzyjaźnionym wydawnictwie wydaje swoją
obrazoburczą książkę pt. Amok. Tymczasem dwa lata po jej publikacji, czyli w
2005 roku policjanci trafiają na pewien trop. I to nie jest trop książki, ale…
Okazuje się, że zaledwie
cztery dni po zaginięciu zamordowanego ktoś sprzedał na allegro.pl telefon należący
do zamordowanego. Śledczy sprawdzają numer IMEI. Sprzedawca to użytkownik
ChrisB7 i jak się zapewne domyślacie, jest nim nie kto inny, jak autor książki
„Amok”. Pisarz, który szalał z zazdrości o byłą żonę…
Policjanci rozpracowują
operacyjnie figuranta.
W Internecie przyglądają się książce, której fragmenty
Bala zamieścił publicznie na blogu. Książka nie zrobiła kariery, ale jej
lektura śledczych dość mocno zastanawia. Zwracają uwagę na przykład na następujący
fragment: „Zacisnąłem z całej siłę pętlę. Przytrzymując wierzgającą Mary
jedną ręką, drugą wbiłem jej nóż powyżej lewej piersi. (...) Za siedmioma
lasami, za siedmioma górami porzucam sznur odcięty od szyi Mary. Japoński nóż
sprzedaję na internetowej aukcji".
Wprawdzie
Dariusza nie zamordowano nożem, a utopiono związanego sznurem, ale telefon
ofiary znalazł się jednak na internetowej aukcji. I między innymi to przekonuje kryminalnych, że Bala mógł
mieć ze śmiercią Dariusza J. coś jednak wspólnego. Co, gdzie, kiedy, w jaki sposób, czym,
dlaczego, kto? – jak w każdym śledztwie szukają odpowiedzi na siedem złotych
pytań kryminalistyki. Nie na wszystkie mają odpowiedzi, ale są za to
poszlaki.
Po pierwsze mówi się o
tym, że bohater książki jest odzwierciedleniem autora. Pomiędzy Chrisem z
książki a Krystianem z rzeczywistości nie tylko oni znajdują podobieństwa w
zakresie wyglądu, danych biograficznych, środowiska społecznego, cech
osobowości, a nawet zainteresowań i stylu życia, ale również biegli sądowi.
W toku dalszych
czynności okazuje się też, że autor książki złożył w firmie zamordowanego
zlecenie i za nie na czas nie zapłacił. Dalsze czynności przynoszą kolejne
poszlaki. Autor książki telefonował do zamordowanego potem przedsiębiorcy. Udaje się dotrzeć
również do kolejnej okoliczności, która rzuca się cieniem na autorze książki.
Okazuje się, że kiedy telewizja emitowała odcinek programu 997 na temat tajemniczej zbrodni
przedsiębiorcy z Wrocławia w czasie, jej autor był za granicą. Odwiedził między innymi Chiny, Wietnam,
Malezję, Filipiny czy Tajlandię. Śledczy ustalają, że ktoś z zagranicy w tym
czasie z tych krajów oglądał program. Również komentował ten odcinek programu w Internecie. Co interesujące, miejsca
zagranicznych logowań pokrywają się z tymi, gdzie w danym momencie przebywał
Bala.
Świadkowie zeznają, że Bala chwalił się też zabójstwem.
Kryminalni nie mają wątpliwości. Ich zdaniem
motywem zabójstwa była zazdrość, a zabójcą był autor „Amoku”. Jednoznacznego
dowodu na to jednak brakuje. A Bala po powrocie do kraju i zatrzymaniu prowadzi
grę z policjantami. Początkowo przyznaje się do zabójstwa, potem odwołuje
zeznania. Skarży się na policjantów, za brutalność zatrzymania, utrzymuje, że
jest niewinny. I chociaż na dysku komputera pisarza zostają zabezpieczone informację
na temat zamordowanego, a w mieszkaniu podejrzanego o zbrodnię długopis z logo
prowadzonej przez zamordowanego firmy to twardego dowodu wskazującego na udział
autora książki wciąż brakuje.
Nie brakuje jednak rozgłosu w tej sprawie, bo
media dostają szału na ten temat. O Bali piszą wszyscy i to nie tylko w Polsce,
ale i Niemczech, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Prokuratura stawia zarzuty i rozpoczyna się
proces, który budzi ogromne zainteresowanie. Po czasie widać, że zdaniem
niektórych stał się on bardziej spektaklem, niż uczciwym sądem. Oskarżony sprawia negatywne wrażenie człowieka
zimnego i wyrachowanego. Nie przysparza tym sobie sympatii. Prokurator
przedstawia dowody, oskarżony broni się zaciekle, zadając pytania w stylu:
„Czy jeśli piszę
o brunetce z uszami o smaku wołowiny, to znaczy, że jestem
kanibalem?”.
Psychiatra określa Krystiana Balę, jako deprecjonującego tradycyjne wartości narcyza
piszącego przesiąkniętym wulgaryzmami o seksualnych perwersjach. Zdaniem
psychiatry autor Amoku jest zdolny do manipulowania ludźmi, jako osoba o
osobowości dyssocjalnej, autodestrukcyjnej. Twierdzi też, że Bala
niezupełnie odróżnia granicę między fikcją i rzeczywistością.
Biegli z Instytutu Ekspertyz
Sądowych z Krakowa stwierdzają o nim, że ma ponadprzeciętny poziom inteligencji
werbalnej oraz zaburzenia osobowości w sferze emocjonalnej
i społecznej. Bala chętnie poddał się badaniu wariografem, a badający go
stwierdza, że badany starał się kontrolować zachowanie poprzez opóźnianie
odpowiedzi, zakłócał zapisu, sterował procesami emocjonalnymi
i fizjologicznymi, ale reagował nerwowo… na pytania o szczegóły znane
tylko sprawcy.
Sąd ostatecznie nie bierze pod uwagi książki, jako
dowodu, ale zwraca uwagę, że oskarżony nie przedstawił wiarygodnego alibi na czas od
zaginięcia ofiary do jej śmierci. Natomiast 10 z 14 przedstawionych przez
prokuratora poszlak – w tym m.in. wspomniany długopis, logowania czy zeznania
świadków zdaniem sądu układają się w ciąg logiczny. Wrocławski Sąd Okręcony
uznaje autora Amoku za winnego zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.Pisarz się odwołuje, sąd apelacyjny
pootrzymuje wyrok, a sąd najwyższy oddala kasację.
Krystian Bala rozpoczyna odsiadywanie wyroku 25
lat więzienia wierząc, że Europejski
Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu oczyści z zarzutów. Jego oparty wyłącznie na poszlakach proces staje
się symbolem kontrowersji, które do dziś budzą emocje. Sprawa ta staje się inspiracją
dla filmowców i pisarzy, w tym dla mnie. W 2013 roku wydaję opartą na tej
sprawie powieść kryminalną pt. „Koma”.
Książkę wydaję
samodzielnie, bez udziału wydawnictw i udostępniam między innymi w serwisie
Amazon w formie e-booka i na papierze. Tylko tam „Koma” uzyskuje blisko sto pięciuset
recenzji i w skali od 1 do 5 otrzymuje notę 4,2 punktu, ale jest również
dostępna na zamówienie w polskich księgarniach internetowych. Większość recenzentów
zwraca uwagę, że „Koma” to tylko powieść, ale czytając, ma się wrażenie
obcowania z dokumentem, z powodu oparciu jej o prawdziwe zdarzenia.
W skazanym jedni
widzą brutalnego mordercę, inni ofiarę wymiaru sprawiedliwości. Postać pisarza
się staje symbolem – dla jednych Bala jest mordercą, dla innych męczennikiem
literackiej wolności. Mam wrażenie, że w tym wszystkim sam skazany przyjął rolę
niezrozumianego przez społeczeństwo artysty, wykorzystanego przez system, który
nie potrafił zrozumieć granicy między fikcją a rzeczywistością. Na pewno jednak
ta sprawa wywołała falę debat na temat etyki dziennikarskiej i wpływu mediów na
wymiar sprawiedliwości, na co zwracam uwagę w swojej książce.
Czy proces Bali byłby inny, gdyby nie ciągłe zainteresowanie
mediów?
Czy jego literackie dzieło zostało nadinterpretowane przez śledczych pod
wpływem nacisku opinii publicznej? Te pytania pozostały bez odpowiedzi, a
sprawa Bali stała się przykładem na to, jak media mogą kształtować
rzeczywistość prawną. W mojej książce postać pisarza staje się bohaterem
mrocznej zagadki kryminalnej, w której fikcja literacka miesza się z
rzeczywistością. To opowieść o obsesji, twórczym szale i cienkiej linii, która
oddziela literacką wyobraźnię od realnego życia. Jak było naprawdę?
To wie jedynie skazany. Obecnie odsiaduje wyrok w Zakładzie
karnym we Wrocławiu na Kleczkowskiej. W
2018 r. Prokuratura Rejonowa Wrocław-Stare Miasto skierowała do sądu kolejny akt
oskarżenia przeciwko niemu. Tym razem za utrudnianie komornikowi wyegzekwowanie
pieniędzy, jakie autor książki powinien zapłacić rodzicom zamordowanego
Dariusza J. Pisarz-skazany otrzymał bowiem ponad sto tysięcy złotych z tytułu praw autorskich za zgodę na
wykorzystanie jego historii w filmie. Bala uzyskał prawo do przedterminowego
zwolnienia i w połowie 2021 r. złożył
taki wniosek. Sąd go jednak odrzucił. Koniec kary wyznaczono na styczeń 2031 r.
A wy, co o tym sądzicie. Krystian Bala to ofiara systemu, czy brutalny zabójca?
Anna miała 22 lata, Robert 25. Studiowali na Wrocławskiej Akademii
Rolniczej. 27 sierpnia 1997 roku ich częściowo obrażone ciała, w znacznym
stanie rozkładu znaleziono pod szczytem Narożnik w Górach Stołowych. Ten smutny
fakt zainspirował mnie do napisania powieści pt. „Wenus umiera”. Dziś skupię się jednak nie na książce, ale tym, jak było naprawdę…
Anna i Robert mieli wakacje. Po spływie kajakowym na Mazurach wrócili
do rodziców dziewczyny na Śląsk, a stamtąd pociągiem udali się do Międzylesia,
do rodziców chłopaka. 15 sierpnia 1997 r. ojciec Roberta odwodzi parę do miejscowości
Różanka pod Międzylesiem. Tam para wchodzi na szlak przez Góry Bystrzyckie. Ich
celem jest Karłów, gdzie planują dołączyć do obozu z ludźmi ze swojej uczelni.
Noc z 15 na 16 sierpnia 1997 r. spędzają na szlaku, pod namiotem w
okolicach schroniska Jagodna. Następną na kempingu PTTK już w Dusznikach. Anna
rankiem telefonuje z budki do matki. Ostatni raz. Po telefonie wchodzą na
szlak, tym razem w Górach Stołowych i kontakt z nimi się na zawsze urywa. Na
obóz w Karłowie nie docierają. To, dlaczego, pozostaje w wielu aspektach do
dziś zagadką.
Co się stało?
Po tym, jak
para nie dotarła na obóz, zaniepokojeni rodzice rozpoczęli poszukiwania. Strażnicy leśni z Parku Narodowego Gór
Stołowych przeczesują teren u podnóża Narożnika, zakładając, że studenci mogli
spaść ze skał. Szczyt omijają. Rodzice rozpytują w okolicy. Ratownicy wałbrzysko-kłodzkiej
grupy GOPR dzielą się na trzy grupy i z trzema psami przeczesują teren. Pierwszego dnia nie
trafiają na żaden ślad, drugiego – czyli 27 sierpnia 1997 r., po południu uderza ich fetor rozkładających się ciał, a po nim trafiają na zwłoki kobiety i mężczyzny.
Nie ma wątpliwości co do
personaliów: to Anna i Robert. Rozpoznaje ich kierownik obozu, na który szli
zaginieni. Leżą w pobliżu szczytu Narożnik, kilkadziesiąt metrów od szlaku. To
teren Komendy Rejonowej Policji w Nowej Rudzie, niemniej na miejsce fatyguje
się komendant wojewódzki policji z Wałbrzycha, aby kierować działaniami. Zmrok
przerwa oględziny, pies tropiący gubi trop, ciała trafiają do prosektorium w
Kłodzku.
Rankiem zostaje powołana kilkunastoosobowa
grupa dochodzeniowo-śledcza złożona z policjantów różnych wydziałów – głównie Komendy
Wojewódzkiej i Rejonowej Policji w Wałbrzychu oraz Komend Rejonowych w Nowej
Rudzie i Dzierżoniowie. Kierowanie grupą obejmuje Janusz Bartkiewicz. Pierwsze przypuszczenia
sugerują rabunkowy charakter zbrodni, ale… łącznie z motywem seksualnym z uwagi
na częściowe obnażenie ciał, a to już nie jest typowe.
Niebawem okazuje się, że studenci
zgięli od broni palnej. To sprawia, że teren Narożnika zostaje ponownie, raz
jeszcze bardzo dokładnie przeszukany. Kawałek po kawałku, z użyciem pożyczonego
wykrywacza metalu, chociaż to teren trudny do takich działań. Las, skały, góry.
Efekt: łuska i trzy pociski. Dwóch
pozostałych łusek nie ma – a to oznacza, że mógł je zabrać morderca, albo mordercy.
Nie ma jednak wątpliwości, że to
zabójstwo. Badanie zwłok i ekspertyza balistyczna przynoszą nowe fakty. Zabójca
strzelił w głowę chłopaka od tyłu i z boku z odległości 40 centymetrów. Broń to
czeski pistolet ČZ bez tłumika. Śmierć Robertowi przyniósł drugi
strzał, również w głowę. Pocisk przeszedł przez czaszkę, wyszedł nad lewym
okiem i wbił się w ziemię. Dziewczyna została zastrzelona kilkanaście metrów
dalej. Umarła od strzału w czoło, nad prawą skronią.
Czyli… egzekucja?
Dalsze
ustalenia i ekspertyzy pozwalają przyjąć następującą wersję: zabójca jest
fachowcem, zabijał z zimną krwią, miał obycie z bronią. To nie było zabójstwo
przypadkowe. Śledztwo trwa. Stopniowo pojawiają się nowe fakty, które rzucają
światło na to, co mogło się feralnego 17 sierpnia 1997 r. wydarzyć, bo wiadomo już, że
to tego dnia studenci zostali pod Narożnikiem zamordowani. Tuż przed godziną 17.
Buty dziewczyny zostają odnalezione pod skałą. Ukryte. Kilometr od ciał śledczy trafiają na plecaki ofiar. Są
rozcięte nożem i zakrwawione. Policjanci odnajdują również buty chłopaka. Ktoś związał je sznurówkami, potem porzucił lub zgubił. W żmudnych poszukiwaniach kryminalni docierają do
pozostałych rzeczy studentów. Są rozrzucone w lesie: namiot, ubrania, chlebak. Brakuje
jednak aparatu fotograficznego, nie ma klisz, a wiadomo, że dziewczyna robiła
dużo zdjęć. Góry i fotografia były jej pasją. Brak też paszportów, zegarka
dziewczyny i jej pamiętnika.
Znalezisko wskazuje to, jak przemieszczali się sprawcy.
Ich trasa sugeruje, że wybrali stary szlak, którego nie ma już na mapach. Stąd
przypuszczenie, że to miejscowi albo
ktoś, kto bardzo dobrze zna te okolice. Podejrzenia padają na kłusowników, ale
też poszukiwaczy skarbów – w tym militariów – z okresu II Wojny Światowej. Nie
jest tajemnicą, że Niemcy pozostawili takowe w tamtych okolicach w ostatniej
fazie wojny i w górach kręcą się ich amatorzy.
Świadkowie słyszeli przeraźliwy
krzyk oraz… strzały. Huk został wzięty za polowanie myśliwych lub kłusowników. Z poczynionych ustaleń wyłania się następujący scenariusz: morderca strzelił
w tył głowy klęczącego Roberta, potem dobił go drugim strzałem. Dziewczyna
zaczęła krzyczeć i prawdopodobnie uciekać. Sprawca lub osoba albo inne osoby na
miejscu dogoniły ją. Możliwe, że dziewczyna upadła, albo została obezwładniona.
Wiadomo na pewno, że leżała, kiedy
zabójca strzelił.
Sprawca
lub sprawcy po zabójstwie zabrali dwie łuski, trzeciej nie znaleźli. Ofiarom
zostały zajęte buty, skarpetki. Zamordowanym opuszczono do kolan spodnie i
getry. Sprawca lub sprawcy zabrali plecaki, buty, drobiazgi i oddalili się
nieuczęszczanym, starym szlakiem. Najpierw ukryli buty dziewczyny, potem,
kilometr od miejsca zabójstwa porzucili cześć rzeczy zrabowanych rzeczy,
rozcinając plecaki nożem. Wiedzieli co robią, działali z zimną krwią. W przemyślany, racjonalny sposób.
Ustalenia
operacyjne dają pewne wyniki. Okazuje się, że w Dusznikach w pobliżu hotelu
Traper, przed wyjściem na szlak para była widziana w towarzystwie
tajemniczego blondyna. Mimo sporządzenia portretu pamięciowego i jego
publikacji w mediach nie udaje się z całą pewnością ustalić, kim był ten
człowiek i czy miał związek z zabójstwem. Z relacji światków wynika, że zachowywał się
tak, jakby znał się z zamordowanymi. To ciekawe. Wciąż
jednak nie ma najważniejszego w tego typu sprawach.
Brak motywu. Dlaczego ich
zastrzelono?
Motyw seksualny upozorowano. Podwójne zabójstwo dla rabunku aparatu fotograficznego,
zegarka i kilku drobiazgów jest mało prawdopodobne. Tym bardziej że to
zabójstwo z bronią palną. Pochodzenie broni nasuwa pewne hipotezy.Studentów mógł zamordować jakiś miejscowy kłusownik, bo w
górach tacy działają i często zabijają zwierzęta ze starej broni. Dlaczego
jednak kłusownik miały zabijać dwójkę niewinnych studentów? Dla
taniego aparatu, zegarka i pamiętnika dziewczyny? Nonsens!
Mało
prawdopodobne również, aby było to jakieś przypadkowe zabójstwo. Przypadkowe
zabójstwa są niezmierną rzadkością. A przecież to zabójstwo podwójne. I
dlaczego sprawca lub sprawcy chcieli podsunąć śledczym wersję z seksualnym
motywem zbrodni?To oczywiste: żeby ich
zmylić, ale to oznacza, że morderca lub mordercy działali niczym zabójca zorganizowany. Niełatwo takiego złapać.
Jedna z
wersji śledczych zakłada, że Robert był fizycznie podobny do zamieszanego w
przestępstwa narkotykowe innego studenta i para – być może –została zamordowana faktycznie przez pomyłkę. Pewien podobny do Roberta diler amfetaminy miał porachunki z pewną grupy przestępczą z Wrocławia. Może Roberta z nim pomylono? Ta wersja
po zweryfikowaniu zostaje jednak odrzucona.
Następna zakłada zabójstwo z miłości.
Podejrzanym
był poprzedni chłopak Anny. Dziewczyna rozstała się z nim przed nawiązaniem
relacji z Robertem. To leśnik, starszy od niej, ale nie miejscowy. Ten podaje
alibi, które zostaje przyjęte – bez weryfikacji. Przy okazji okazuje się, że w
tym śledztwie zostaje popełnione więcej błędów. Już przecież na
etapie pierwszych oględzin na miejscu
odnalezienia ciała było wielu ludzi. Zbyt wielu. Możliwe, że jakieś ślady zatarto.
Na pewno nie udaje się zabezpieczyć DNA z butelki znalezionej przy plecakach
zamordowanych. Po dotarciu policjantów z grupy operacyjnej na miejsce zbrodni
obóz studentów, na który szli Anna i Robert, był już rozwiązany. Z tego powodu jego
uczestnicy zostali przesłuchani dopiero miesiąc później. Miesiąc to długo. Bardzo
długo w sprawach o zabójstwo, kiedy kluczowe do wykrycia sprawcy są pierwsze
doby. Upływający czas dla mordercy jest sprzymierzeńcem, bo pamięć bywa zawodna.
W
międzyczasie sprawdzana jest hipoteza zakładająca, że mordu dokonał ukrywający
się w górach niezidentyfikowany, dziwnie zachowujący się włóczęga.Zasadzka na niego się nie udaje. Nigdy też nie zostaje zatrzymany przez polską policję. A kiedy wreszcie wiadomo kim jest, okazuje się, że ucieka na czeską stronę. Bo tajemniczy włóczęga to obywatel Czech. Tam zostaje przesłuchany i wypuszczony, nawet bez przeszukania. Nikt nie wierzy, że bezdomny mógł dokonać podwójnego zabójstwa z bronią.
Ta wersja również pozostanie nie zweryfikowana.
Kolejna
zakłada udział w zbrodni pewnego przemytnika i handlarza bronią z pobliskiego Náchodu – przygranicznego
miasteczka w Czechach. Prokurator uznaje jednak, że przesłuchany pobieżnie
przez czeską policję włóczęga z Czech i handlarz bronią to ta sama osoba –
prowadzący sprawę Janusz Bartkiewicz nigdy nie zgodzi się z taką wersją. Tym
samym handlarz bronią-przemytnik z Náchodu nigdy nie zostanie nawet rozpytany. I kolejna hipoteza nigdy nie zostanie sprawdzona.
Kilka
miesięcy po zabójstwie ktoś dostrzega pewne analogię pomiędzy zabójstwem pod
Narożnikiem a zbrodnią na pewnym małżeństwie w Bieszczadach z lat 70. Okazuje się, że
zabójca tamtego małżeństwa jest już od dwóch lat na wonności. Mieszka pod
Rzeszowem. Policjanci składają mu wizytę. Znajdują rozłożoną na
stole w jego mieszkaniu mapę Gór Stołowych, a jej właściciel jest zaskoczony.
Tłumaczy, że słyszał o tym zabójstwie i
sprawdzał, gdzie do niego doszło. Ma jednak
alibi. Za jakiś czas okazuje się, że zabójca
z Bieszczad alibi miał… ale na dzień zabójstwa, czyli niedzielę. Nie wiadomo
gdzie był i co robił w sobotę, piątek i pozostałe dni przed zabójstwem. Mało
tego – ten człowiek odbywał służbę wojskową w jednostce w pobliskim Kłodzku.
Policjanci chcą się tej wersji przyjrzeć bliżej. To nie wystarczy dla ich zwierzchników.
Nie dostają zgody na dalsze czynności.
Łącznie
przesłuchano kilkaset osób i sukcesywnie wykluczano kolejne hipotezy. Udaje się
ustalić odciski palców prawdopodobnie należące do sprawców. Bo wiadomo, że było
ich prawdopodobnie trzech, z czego dwóch strzelało, ale to nic nie daje. Rok po
zabójstwie prokurator umarza sprawę z powodu niewykrycia sprawcy lub sprawców,
których (a także motywu) nie udało się zidentyfikować.
Sprawa
staje się głośna medialnie. Zabójstwo pod Narożnikiem jest tematem jednego z
odcinków programu Pana Michała Fajbusiewicza 997. To po jego emisji, cztery lata po
zabójstwie, pojawią się jednak nowe ustalenia. Podinspektor Janusz Bartkiewicz wraca
do sprawy, po pewnym telefonie. Udaje
się rozpracować wspomnianych, obecnych w górach w czasie zabójstwa poszukiwaczy
militariów z okresu II Wojny Światowej. Wielu
z nich ma faszystowskie poglądy.
Kiedy w mediach
zostaje po raz pierwszy upublicznione, że Rudolf Hess popełnił samobójstwo w więzieniu
w Spandau dokładnie 17 sierpnia 1987 roku, podinspektor Bartkiewicz zaczyna
łączyć fakty. Anna i
Robert zostali zamordowani w 10 rocznicę śmierci wielkiego nazisty, formalnie
trzeciej osoby w III Rzeszy, w
górach, gdzie obozują szemrane grupy osób o faszystowskich poglądach. Dokładnie
w 10 rocznicę jego śmierci. Brzmi nieprawdopodobnie, ale każdą hipotezę trzeba sprawdzić.
Może to tylko przypadek, ale…
Okrągła rocznica śmierci nazisty i zamordowany
chłopak z włosami jak hipis? Zabójstwo w pobliżu skały przypominającej trupią
czaszkę…dokładnie rok po zabójstwie? Do
tego zlot neonazistów z całej Europy rok po zabójstwie pod Narożnikiem w Dusznikach? Sympatycy Rudolfa Hessa wieczorami wychodzący na ulicę z pochodniami, wznoszący publicznie hitlerowskie gesty, a wcześniej
obozujący w lesie, palący ogniska i szukający potajemnie militariów z czasów
II Wojny Światowej. Mogli zabić?
Według pierwszych ekspertyz użyta do zabójstwa czeska broń stanowiła wyposażenie niektórych żołnierzy
Wermachtu. No i
aparat. Annie i Robertowi sprawcy zabrali go oraz wszystkie
klisze. Dlaczego? Aby go sprzedać? Możliwe, bo wraz z zegarkiem był najbardziej
wartościową rzeczą, jaki im zrabowano. Klisze już jednak nie miały większej
wartości. Tym bardziej naświetlone. Czyżby?
A jeśli zamordowani
widzieli coś w górach, w lesie, gdzie obozowali sympatycy Hessa dokładnie
w 10 rocznicę śmierci idola neofaszystów? Co być może sfotografowali, zanim
zastrzelono ich z broni używanej przez Nazistów? I co Anna napisała w swoim
pamiętniku tak istotnego dla morderców, że zrabowano również i jego? A jedna z takich, rozpracowanych grup w rejonie Szczelińca, Radkowa
oraz właśnie Narożnika tamtego lata, kiedy zastrzelono studentów, bezsprzecznie
dokonała odkrycia skrytek z niemieckimi mapami, mundurami oraz bronią i
amunicją.
Śledczy docierają do świadka, który widział te artefakty. To właściciel
ośrodka wypoczynkowego, u którego grupa się zatrzymała. Emerytowany
milicjant.Zeznaje, że było ich pięciu,
zniknęli zaraz po zabójstwie i nigdy się już u niego nie pojawili, choć
wcześniej przyjeżdżali corocznie. Człowiek ten zeznał także, że podsłuchał
rozmowę, w której pada sformułowanie, że są w tamtym rejonie „spaleni”. Widział też amunicję wykopaną przez tych ludzi
w górach, stwierdza, że była skorodowana.
Oczywiście
pojawia się pytanie – dlaczego ci poszukiwacze militariów są w Górach Stołowych
„spaleni”? Tego nie wiadomo, ale kolejna poszlaka to tzw. Skalna Czaszka. Znajduje
się pomiędzy Dusznikami a Karłowem w pobliżu szlaku, którym wędrowali Anna i
Robert. Na starych, niemieckich mapach jej nazwa lub całej góry to... Totenkopf(czyli Trupia
Czaszka lub Głowa Śmierci). Skała już na pierwszy rzut oka bardzo przypomina gigantyczny znak noszony na czapkach przez
esesmanów.
Ten
ciąg poszlak zaczyna układać się w coraz bardziej wiarygodną hipotezę. Jeśli Anna z Robertem nawet nie zrobili neofaszystom jakiś
kompromitujących zdjęć lub nie byli światkiem czegoś kompromitującego tych
ludzi, to mogli zostać – po prostu – zupełnie przypadkowymi ofiarami. Taka
hipoteza wcześniej nie była brana pod uwagę. Bezbronna dziewczyna i długowłosy
chłopak, o wyglądzie hippisa mogli przecież zostać zastrzeleni przez takich
ludzi… w makabrycznym, niemal rytualnym hołdzie dla wielkiego idola
neofaszystów – Rudolfa Hessa, ale ci ludzie mogli tego dokonać.
A jednak z różnych przyczyn tej wersji również
nie udało się do końca sprawdzić. Nie udało
się, ponieważ w 2003 roku została podjęta decyzja o ostatecznym zamknięciu
sprawy. Prowadzący rok później przeszedł
na emeryturę. Od tamtego czasu zabójstwo stało się dla niego tzw. cold case. Nierozwiązana, nie dała temu
człowiekowi spokoju przez kolejne lata. Starał
się zainteresować sprawą odbiorców. Założył blog. I to między innymi dzięki
temu ustalono, że podawany wcześniej do publicznej wiadomości numer
poszukiwanego aparatu fotograficznego Anny… był błędny.
Szukano nie tego aparatu!
Zwrócił na to uwagę jeden z czytelników bloga Pana Bartkiewicza, dopiero po latach od
zabójstwa. Tak, było sporo błędów, ale one pojawiają się zawsze. Po
przejściu na emeryturę Pan Bartkiewicz zresztą wielokrotnie wypowiadał się na temat
śledztwa i zbrodni. Podkreślał, że był bliski wykrycia sprawców. Przełożeni zamknęli śledztwo, ponieważ taka sprawa wciąż psuła policyjne
statystyki, będąc przez lata niewykrytą. A dla
policjantów nie był to dobry czas na takie śledztwo.
Wraz z reformą
administracyjną Komenda Wojewódzka Policji w Wałbrzychu została zlikwidowana i
zredukowana do Komendy Miejskiej. Wielu policjantów odeszło na emeryturę,
inni przenieśli się do innych komend – tak jak Janusz Bartkiewicz do
Wrocławia. Rozmawiałem z tym człowiekiem.
Gdyby nie on, moja powieść oparta na tej historii pt. „Wenus umiera” nigdy by
nie powstała. Z pewnością nie byłaby taka, jak jest. I jedno wiem na pewno – Pan
Bartkiewicz to człowiek,
który nie pozwolił zapomnieć o tej zbrodni i nie przestał wierzyć, że prawda
kiedyś zostanie odkryta.I
dlatego dokładnie takie słowa umieściłem na początku mojej książki.
Opublikowałem ją w lutym 2021 roku, kilka miesięcy po tym, jak za sprawą Wrocławskiej
„Gazety Wyborczej” pojawiły się
doniesienia, że we wsi Trzebieszowice na Ziemi Kłodzkiej podczas likwidacji
plantacji marihuany prowadzonej przez Marka P., wśród zabezpieczonych 39 jednostek nielegalnej
broni znaleziono tę, z której zginęli Anna i Robert. Do zapowiadanego przełomu
w śledztwie jednak nie doszło. Przeprowadzone ekspertyzy jednoznacznie nie
potwierdziły jej związku z zabójstwem w 1997 roku.
Nieoficjalne
wiadomo, że znaleziona w Trzebieszowicach broń była bardzo skorodowana, co
mogło utrudnić lub uniemożliwiać identyfikację. Amunicja, z której 23 (wtedy)
lata wcześniej zastrzelono Annę i Roberta, też była zardzewiała. Kolejne
ekspertyzy znalezionych pod Narożnikiem łusek i pocisków wskazały, że nie
wiadomo (tak naprawdę), z jakiego modelu broni strzelano. Biegły wskazał aż
pięć jednostek – w tym także czeską broń wykorzystywaną przez faszystów oraz
niemiecki pistolet.
Pewne
światło na sprawę z Narożnika rzuciło kolejne zabójstwo. Tym razem w 2022 roku
w Kudowie-Zdroju 19-letnia kobieta, wraz z przyjaciółką i jej przyjacielem zastrzelili starsze
małżeństwo. Mężczyzna dostarczył kobietom broń, a one 19-latka zastrzeliła
swoich rodziców. Przyznała się do tego, ale przy
okazji przekazała inne informacje – być może mające związek ze sprawą spod
Narożnika, ale o tym zaraz.
W mediach
pojawiły się spekulacje, że w mieszkaniu mężczyzny, który dostarczył kobietom
broń znaleziono aparat fotograficzny Zenit TTL. Ten właściwy, należący do
zastrzelonej pod narożnikiem Anny. Ujawniono tam również zdjęcia zamordowanych.
Policja nigdy wcześniej do niuch nie dotarła. Na
miejscu mieli pojawić się policjanci z policyjnego archiwum X prowadzący sprawę
zabójstwa spod Narożnika od 2009 roku. W doniesieniach mediów mówiło się, że ten
mężczyzna odpowiadał rysopisowi tajemniczego blondyna z portretu pamięciowego.
Czy będzie w tej sprawie przełom?
Zamordowana w 1997 roku para była widziana w pobliżu hotelu Traper. Pochodził
z tamtego rejonu i miał cechy charakterystyczne z wizerunku poszukiwanego wtedy
blondyna. Media twierdziły, że przyznał się do zabójstwa pod Narożnikiem sprzed
ćwierć wieku. Śledczy jakiś czas później zdementowali te doniesienia. W
zeznaniach oskarżonej o zabójstwo rodziców z Kudowy Zdroju 19-latki pojawił się
jednak jeszcze jeden, interesujący wątek. Według niej, w Trzebieszowicach, na
posesji hodowcy marihuany Marka P., gdzie znaleziono arsenał, nie znaleziono
całej jego kolekcji.
Część jego składu, w tym rzekomo tę, z których
zastrzelono Annę i Roberta zatrzymany zdołał ukryć u znajomych przed
aresztowaniem. Kobieta
wskazała go też, jako sprawcę zabójstwa pod Narożnikiem. Informację o
tym miała pozyskać w zaufaniu od jego byłej żony. Wskazała również na
wieloletnią znajomość pomiędzy nim a mężczyzną, który jej dostarczył broń, z
której zabiła – czyli rzekomym tajemniczym blondynem z portretu
pamięciowego z 1997 roku. Nie brzmiało to jednak wiarygodnie.
Prokuratura nie potwierdziła tych ustaleń, a
dostarczyciel broni 19-letniej morderczyni wyszedł z aresztu za kaucją. Te doniesienia
rzeczywiście składają się jednak w pewien (kolejny zresztą) logiczny ciąg poszlak. Zatrzymany w
Trzebieszowicach hodowca marihuany, miłośnik militariów z drugiej wojny
światowej przecież znał się od lat z rzekomym blondynem spod hotelu Traper.
Obaj interesowali się bronią, pochodzili z tamtych rejonów, znali góry. Bezpośrednio
po zabójstwie w 1997 podobno obaj na kilka lat wyjechali z tamtych okolic.
Dlaczego? Tego nie wiemy.
Tak samo, jak nie znamy odpowiedzi na wiele innych
pytań w tamtej, makabrycznej sprawie. Co ciekawe, jesienią
2022 roku policjanci Wydziału Spraw Niewykrytych (tzw. policyjnego Archiwum X)
działającego przy KWP w Krakowie dokonują przeszukania w mieszkaniu Janusza
Bartkiewicza. Sprawą zajmują się od 2009. W mieszkaniu byłego śledczego zabezpieczają
materiały mogące ich zdaniem mieć związek ze sprawą zabójstwa pod Narożnikiem. Są
to kalendarze, notesy, komputery, telefony i
pendrivy. Czyży policja podejrzewała, że były policjant coś ukrywa w tej sprawie? Ciekawe.
Od emerytowanego policjanta
pobierają odciski palów oraz wymaz w celu identyfikacji DNA. W
ubiegłym roku aparat o numerach identycznych z faktycznymi numerami aparatu
zastrzelonej pod Narożnikiem Anny zostaje namierzony przez internautę
pomagającego Panu Bartkiewiczowi w prywatnym śledztwie. Ktoś chce sprzedać ten
aparat na OLX. Przyjaciel Pana Bartkiewicza zwraca się do sprzedającego z
prośbą o dokładniejsze zdjęcia. Sprzedający obiecuje, że zajęcia wyśle, ale z
obietnicy się nie wywiązuje. Ogłoszenie szybko usuwa i przekazuje, że sprzedał aparat.
Jest mieszkańcem Łodzi. Zrzuty
ekranu ogłoszenia i numer telefonu sprzedawcy trafiają do Pana
Bartkiewicza a od niego do policjantów. Nie wiadomo, jak zostały wykorzystane. Prokuratura Krajowa przejęła śledztwo, łącząc trzy sprawy: zabójstwa
dwójki studentów w Górach Stołowych z 1997 roku, zbrodni 19-latki na swoich
rodzicach w Kudowie oraz znalezionego u hodowcy marihuany z Trzebieszowic
pistoletu z czasów II Wojny Światowej.
Tożsamości sprawców śmierci Anny i Roberta wciąż nie znamy.
Byłem
na szczycie Narożnik. Widziałem wmurowaną w skały tablicę, jaką ufundowały władze Akademii Rolniczej we Wrocławiu, aby upamiętnić zamordowanych.
Rozmawiałem z ludźmi, którzy wiedzieli ich ciała. W dniu, kiedy ojciec Roberta
odwiózł syna i jego narzeczoną z Międzylesia do Różanki miałem 18 lat.
Wędrowałem na szlaku kilkanaście kilometrów na wschód od tamtego miejsca, bo
pochodzę w okolic Ziemi Kłodzkiej. I tak samo, jak Anna i Robert, kochałem
tamte góry.
Dwie
dekady później napisałem książkę inspirowaną tamtymi wydarzeniami. Wiele scen z niej, miejsc, wydarzeń, bohaterów wprost odnosi się do rzeczywistości. Do
faktów, jakie tutaj przedstawiłem. Nie wszystkie przedstawiłem
precyzyjnie. W wielu przypadkach opierałem się na doniesieniach medialnych.
Tymczasem z rozmów z Panem Bartkiewiczem wiem, że mediom wielokrotnie
przekazywano nieścisłe lub nieprawdziwe informacje. Mordercy z
pewnością śledzili to, co trafia do mediów na temat popełnionej przez nich
zabroni. Możliwe, że robią to nadal.
"Wenus umiera" to tylko książka. Znajdziecie w niej wiele podobieństw do tego,
co naprawdę wydarzyło się w tamtych górach latem 1997 roku. Szkoda tylko, że to
wszystko, niestety, się wydarzyło naprawdę.
Byli
młodzi, wrażliwi, pełni radości życia. Zginęli na szlaku w górach, które tak
ukochali.
Premiera mojej najnowszej książki „Znamię Ryby” zbliża się wielkimi krokami! Ta historia, inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, odsłania mroczne tajemnice związane z morderstwami gejów oraz skandalami pedofilskimi w Kościele katolickim.
„Znamię Ryby” to kryminał, który zabierze Was w podróż do najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy. Ta wciągająca fabuła pełna zwrotów akcji, głębia psychologiczna postaci i realistyczne tło wydarzeń sprawi, że nie będziecie mogli oderwać się od lektury. Przynajmniej mam taką nadzieję. Brzmi interesująco?
Czego możecie oczekiwać?
Znacie mnie przecież. Przede wszystkim w tej książce możecie oczekiwać inspiracji prawdziwymi wydarzeniami. Tak, „Znamię Ryby” to historia napisana na faktach. To, że będzie mrożącą krew w żyłach fabułą to oczywiście truizm. Tak, ponieważ motywy prawdziwych zbrodni w tej książce oraz skandali, które poruszyły opinię publiczną są jak najbardziej prawdziwe. Niestety.
Morderca z pikiety oraz grzechy Kościoła
Przyznaję, że bardzo starałem się, aby każdy rozdział odkrywał nowe, zaskakujące fakty, które będą Was trzymać w napięciu do samego końca. Dlatego zdecydowałem się w tę historię wpleść największą, niewyjaśnioną serię zabójstw w historii polskiej kryminalistyki, czyli sprawę mordercy z pikiety (zabójcy gejów z Łodzi), ale… połączyłem ją z tuszowaniem przestępstw seksualnych popełnianych przez duchownych na dzieciach.
Dlaczego ta książka jest ważna?
Jej tematyka zmusza do myślenia i stawiania trudnych pytań. To nie tylko kryminał. To również opowieść o walce z wewnętrznymi demonami, poszukiwaniu sprawiedliwości i prawdy. Premiera książki odbędzie się już niebawem! Dokładną datę ogłoszę wkrótce, więc bądźcie czujni i śledźcie moje profile w mediach społecznościowych, aby być na bieżąco.
Potrzebuję Waszej pomocy
Cieszę się, że mogę podzielić się z Wami tą historią. To efekt wielu miesięcy pracy, badań pisania i poprawiania. Mam nadzieję, że ostatnia część serii z Emilem Stomporem poruszy Was tak samo, jak mnie, ale… Zdaję sobie sprawę, że z uwagi na tematykę może ona spotkać się z nieprzychylnymi reakcjami. „Znamię Ryby” to przecież coś więcej niż tylko kryminał. Dlatego proszę Was o pomoc.
Oto kilka sposobów, jak możecie mi pomóc. Udostępnijcie informacje o tej książce w mediach społecznościowych. To Was nic nie kosztuje, a informacja o książce dotrze do wielu ludzi, w tym zainteresowanych tematem. Nie chcę hejtu od ludzi, którzy nie czytają. Nie potrzebuję krytyki środowisk światopoglądowo konserwatywnych.
Ta książka nie obroni się sama
W Polsce ten temat to prawie tabu. Jak dotąd nie ukazało się o tym wiele beletrystyki. „Znamię Ryby” to tylko kolejny kryminał, który przede wszystkim da Wam sporą dawkę mocnej rozrywki, ale nie obroni się sam z powodu tematyki. Otrzyma wiele negatywnych opinii ze względu na tematykę pedofili w kościele i związku kleru z władzą. Dlatego dzielcie się informacją o „Znamieniu Ryby” ze znajomymi i rodziną. Nich ludzie sami ocenią. A myślę, że warto, bo to mocny kryminał.
Zostawcie recenzję, jeśli tylko książka Wam przypadnie do gustu. Jeśli nie – napiszcie dlaczego. Dołączcie do dyskusji. Podzielcie się wrażeniami i opiniami na moich profilach w mediach społecznościowych. Napiszcie mi co powinienem poprawić, zmienić. Będę też wdzięczny za informacje co w książce Wam się spodobało.
A teraz dziękuję
Jestem niesamowicie podekscytowany, że wkrótce będę mógł oficjalnie przedstawić Wam "Znamię Ryby". Nie mogę się doczekać Waszych opinii na temat mojej nowej powieści kryminalnej, jak zwykle inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami. Kliknijcie w dzwoneczek subskrypcji jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Śledźcie moje profile na Facebooku, Instagramie i Twitterze aby być na bieżąco z najnowszymi informacjami o premierze i innych aktualnościach. Pewnie są gdzieś na dole, pod opisem filmu.
Przede wszystkim jednak dziękuję za wsparcie, za to, że jesteście, bo dobrze pamiętam taką chwilę, kiedy poważnie rozważałem żeby rzucić to wszystko… Bez Was, mnie by mnie nie było. Nie byłbym tu, gdzie jestem.
Kilka
tygodni temu pojawiła się moja nowa powieść z serii astronomicznej pt. „Wielki Pies”. Jak wszystkie moje kryminały i ta jest oczywiście inspirowana faktami. A zatem zabójstwem, które, niestety się wydarzyło naprawdę. Jak było tym razem? Uwaga
– otwieram drzwi do mojej tajnej pracowni i odsłaniam kulisy tego, jak rodził się „Wielki Pies”. I zdradzam od razu, że w bólach.
„Wielki Pies” jest czwartym tomem serii astronomicznej wydanym przez Wydawnictwo LIRA i
ogólnie szóstym tomem z tym samym bohaterem. Jak dotąd. Cyklu nie planowałem, ale jak
często w życiu bywa, my planujemy, a los te plany krzyżuje. Tak też się stało. Po wydaniu trzeciej książki
z Emilem Stomporem uznałem, że stworzę serię i doprowadzę do końca. Koniec w tym wypadku
oznacza tomów siedem. Przynajmniej takie założenia postawiłem. Innymi słowy,
takie mam plany, a z nimi – wiadomo. Każda z części oparta jest o fakty, każda
powstawała w innych okolicznościach. Jak było teraz?
Potrzebowałem nowego miejsca akcji
Najpierw
był pomysł na problemy w życiu osobistym i zawodowym Emila. Wiadomo, bohater musi je mieć. Potrzebowałem odpowiedniego tła
i przeniesienia akcji poza Warszawę. Był już pachnący dymem Śląsk i Zagłębie, warszawska
Praga, Emil zawędrował nawet w Sudety. Było też Opole. Potrzebowałem
czegoś, czego nie było. Rozważałem poważnie zagraniczną delegację Emila (np. do
USA), ale nie lubię pisać o czymś, o czym nie mam pojęcia. Moja podróż za ocean
też była mało prawdopodobna. Z tego samego powodu odrzuciłem napisane wcześniej 70 (!) rozdziałów
o przestępczości zorganizowanej.
Zacząłem
z innej strony. Od inspiracji, czyli zbrodni. Musiała być makabryczna,
brutalna, głośna i wstrząsająca. I tutaj pojawił się Kraków oraz sprawa o
kryptonimie „Skóra”, czyli zabójstwo Katarzyny Zowady. Media pisały o niej, porównując
działanie sprawcy do mordercy z książki i filmu na jej podstawie pt. „Milczenie
owiec”. Sprawa była też, przynajmniej na etapie pisania książki nierozwiązana,
a zatem spełniała wszystkie wymagania. I tak za sprawą krakowskiego „Buffalo
Billa” w mojej głowie zaczął wylęgać się pomysł na nowy kryminał z serii astronomicznej.
Miałem też tytuł
Kolejnym krokiem było zebranie materiału.
Byłem w Krakowie, oglądałem niektóre miejsca, często sięgałem do Street View,
zdjęć, map, artykułów prasowych i filmów. To trochę taka „robota operacyjna”. Sporo tego,
niektóre rzeczy sprawdzałem na bieżąco, już przy pisaniu. Założyłem, że książka nie
jest dla mnie, więc tworzyłem ją przede wszystkim z myślą o rozrywce dla
czytającego, ale kawałek siebie oczywiście w tym wszystkim też zostawiłem. Realizm oczywiście też ma swoje, wynikające z różnych przyczyn granice. Muszę uważać. Zawsze
coś, komuś się może nie spodobać.
Nie o wszystkim mogę
napisać. A w każdym razie nie publikuję wszystkiego, co napiszę. Na etapie
poprawiania usuwam fragmenty, które mogą być niebezpieczne. Z różnych przyczyn.
Można je mnożyć. I przyznaję, że tak, czekam na moment, kiedy pewnego
dnia będę mógł pisać bez jakichkolwiek ram, bez ograniczeń i skrępowania! Wiem, że taki moment
może nie nadejść, bo zawsze pojawiają się jakieś, takie lub inne ograniczenia,
ale myśl o całkowitej wolności twórczej brzmi słodko.
Czas,
kiedy powstawał „Wielki Pies”, na pewno nie był dla mnie słodki, o czym zaraz. To kolejna część serii, a według mnie każda
kolejna część serii jest trudniejsza. Zawsze będzie porównywana, a porównanie
nigdy nie będzie sprawiedliwe i obiektywne. Seria rządzi się też swoimi
prawami. I o ile inspiracja przyszła dość szybko to cała reszta wpisała się w
bardzo trudny dla mnie czas. Na zawsze będę kojarzył ten okres z lasem, zapachem dymu, niepewnością i dziećmi za płotem z kolczastego drutu. A dzieci uruchamiają wyobraźnię, ich widok zapada w pamięć i wyzwala pewne emocje i stany.
Sprawa oskórowanej studentki to niejedyna
inspiracja
Oczywiście
bystry czytelnik zorientuje się, że to nie jedyna inspiracja, ale więcej pisał o
tym nie będę, bo nikt nie lubi spoilerów. Wystarczy, że historia Krakowa w
latach osiemdziesiątych XX wieku była wystarczająco ciekawa, by wpleść ją w
fabułę kryminału. Oczywiście powieść kryminalna nie ma dostarczać informacji,
ale rozrywkę i na tym się skupiam. Jednak kryminał według Aleksandra Sowy to
zagadka kryminalna + maksymalnie posunięty realizm + inspiracja prawdziwymi
wydarzeniami. Jakaś prawda tam jest. Imiona, daty, nazwiska, zmieniłem. Fakty zostały. Czy to recepta na dobry kryminał?
Nie
wiem, mam nadzieję, że tak. Na pewno „Wielki Pies” był jednym z tych dzieł, które sprawiły mi sporo trudności. Nigdy nie jest łatwo, ale tym razem było naprawdę ciężko. Książkę zacząłem
pisać mniej więcej od czerwca 2021 r. Kilka tygodni wcześniej już zbierałem informacje
i materiał. W książce znalazły się fragmenty, jakie stworzyłem w roku 2020 przy „Czas Wagi” oraz z jeszcze jednej części serii, która pewnie nie zostanie nigdy
wydana (nieszczęsny temat przestępczości zorganizowanej, którymnie przerósł). Gotowy tekst nowego kryminału planowałem oddać
do końca ubiegłego roku… ale…
Zobaczyłem, jak powietrze zastyga w
oczekiwaniu na to, co niebawem nadeszło
Niestety,
wbrew sobie, bezsilny na cokolwiek, na kilka tygodni przed uzgodnionym z
wydawcą terminem oddania maszynopisu wylądowałem na samym dnie faktu
dokonanego. Stało się to niespodziewanie. Utknąłem w niepewności bardzo daleko od domu. I zamiast pisać, patrzyłem na płot z drutu w ponurym oczekiwaniu na to, co nadeszło kilka tygodni później.Patrzyłem na coś, czego już nie zapomnę. Do tego,
jak na złość rozłożyło mnie lumbago. Bolały mnie plecy i serce. Może kiedyś o tym napiszę, ale w tej chwili napisać na ten temat nic więcej nie mogę. Niech zostanie, że pisać nie mogłem.
Tekst
skończyłem przed Bożym Narodzeniem. A jak wiadomo, manuskrypt trzeba
jeszcze poprawić. Od dawna powtarzam,
że najważniejszym etapem tworzenia książki jest jej poprawianie, przy czym
jednocześnie jest ono w pisaniu najtrudniejsze. Im więcej autor wykreśli z
tekstu, tym czytelnik dostanie lepszą książkę. Okazało się, „Wielki Pies”
materializując się w gotową do poprawiania postać, ma ponad 1,1 milion znaków
ze spacjami! To oznaczało, że większość z nich będzie musiała zniknąć. Nie
pozostało nic, jak tylko kreślić. Usiałem więc z flamastrami i zacząłem skreślać i poprawiać.
Nadszedł styczeń, egzaminy a książka wciąż pozostała
nieskończona
Założenia
operacyjne zakładały objętość nowej książki do 500 tysięcy znaków (ze
spacjami), aby „Wielki Pies”, nie odstawał od reszty pozostałych części cyklu. Kilkukrotne skracanie wciąż jednak nie wystarczało. Zaczęło się przekleństwo poprawek. Konieczne okazało się usunięcie dwóch całych wątków, łącznie z bohaterami. Nie ma ich „Wielki Pies”, pojawią
się w ostatniej części serii z Emilem Stomporem. Dieta częściowo poskutkowała, ale... muszę też przyznać się, że w ubiegłym roku wstąpiłem ponownie w
zaszczytny stan studencki (tak!). To w konsekwencji, oczywiście, pozbawiło mnie
niemal zupełnie zapasu wolnego czasu na. Styczeń
przecież oznacza zaliczenia i egzaminy.
Książkę
przekazałem wydawcy dopiero w trzeciej dekadzie stycznia tego roku. Skończyłem,
nie mieszcząc się w założonej objętości i czasie. Manuskrypt liczył dokładnie
558 tysięcy znaków ze spacjami. Z początkowych 166 tysięcy wyrazów zostało 82
tysiące, czyli zniknęła jakaś… ponad połowa. Teraz minęło kilka pierwszych
tygodni od premiery, pojawiają się pierwsze, dość zaskakujące recenzje.
Zdradzę, że na kolejną nową książkę, tym razem ostatnią już część serii z Emilem Stomporem przyjdzie czytelnikom najprawdopodobniej poczekać. Jest gotowa dopiero w 3/4 na studia trwają.
Teraz przyszedł czas na intensywną promocję
Mam
sporo pracy, kolejna sesja zbliża się wielkimi krokami. Muszę skupić się na
czymś, co ostatnio zaniedbałem, czyli marketingu. Częstotliwość publikowania
nowych postów tutaj świadczy o tym najlepiej. Postanowiłem zaznaczyć obecność
na TikToku, dużo aktywniej działam też na YouTube. Skupiłem się
na promowaniu tego, co robię, ponieważ to jest konieczne. Potrzebuję od pisania odrobinę odpocząć. Niewykluczone, że dwie wcześniej wydane samodzielnie części serii z Emilem Stomporem ukażą się ponownie w poprawionych, nieco zmienionych wydaniach i na pewno nowych okładkach.
Zapraszam
do subskrybowania moich kanałów, dodawania ich do obserwowania, komentowania,
wstawiania łapek i wyrażania opinii. Dzięki temu nie zniknę w gąszczu wielu
wspaniałych twórców, którzy publikują świetne dzieła. Niemal codziennie. Konkurencja
w świecie polskich autorów kryminałów jest duża, a miejsca na scenie niewiele. Kilka nazwisk zajmuje większość miejsca, dlatego wciąż walczę o mój kawałek
podłogi. „Wielki Pies” czeka, czytajcie, ja w tym czasie będę szlifował koniec mojej kryminalnej serii z Emilem Stomporem. I planował nowy cykl... o którym niebawem.
Sporo ponad dekadę temu na
świat przyszedł komisarz Emil Stompor. Czytelnicy do dziś mieli okazję spotkać
się nim już pięciokrotnie*. Teraz coraz częściej słyszę pewne, dość trudne pytanie. Mianowice: co dalej z serią i bohaterem serii astronomicznej. A zatem co dalej komisarzu Stompor?
Literatura popularna i listy bestsellerów rządzą się pewnymi prawami. I tak jak w przemyśle filmowym da się zauważyć popularność seriali, to nikt nie zaprzeczy, że w kategorii powieści kryminalnej prym na listach bestsellerów wiodą serie z odpowiednio skonstruowanym bohaterem. Ba! Dziś trudniej znaleźć szanującego się pisarza „kryminalistę”, który nie miałby w dorobku przynajmniej jednego, czystej krwi seryjnego bohatera. Czy wobec tego, Aleksander Sowa miałby być gorszy?
Marek Krajewski ma Eberharda Mocka i Edwarda Popielskiego. Pani
Bonda cykl z Hubertem Meyerem oraz Saszą Załuską. Zygmunt Miłoszewski
zdobył serca czytelników Zofią Lorentz itrylogią z prokuratorem Teodorem Szackim. Oczywiście wszystkich w tym
gronie przebija Remigiusz Mróz z czternastotomowym piętnastotomowym(!) cyklem z Chyłką, a
także serią o Forście…
Zaorskim… Wernerze… i Gerardzie Edlingu. Mógłbym robić tu reklamę
konkurencji, cykli jest naprawdę sporo.
Pisanie książek tylko czasem jest hobby, zwykle to praca, a wydawanie to biznes. Opłaca się mniej albo bardziej, ale w gruncie rzeczy chodzi o sprzedaż. Autor, pisząc serię, zatrzymuje czytelnika na dłużej, odbiorca zgłębia historię bohatera (lub
bohaterów) intensywniej, a wydawca i księgarz cieszy się, bo pakiety na półkach
prezentują się świetnie. Komplety zawsze sprzedawały się jak świeże
bułeczki. Tym bardziej że książka wciąż to doskonały prezent. I dobrze. Dlatego czytelnicy oraz wydawcykochają cykle z tym samym
bohaterem. Niektórzy autorzy trochę
mniej, ale o tym później. Ja nie narzekam.
Odpowiedni bohater jest najefektywniejsząlokomotywą fabuły. Nie zapomnę Clarice Starling, Willa Grahama oraz doktora Hannibala Lectera z
powieści Thomasa Harrisa. Pamiętam Salander i Blomkvista. Przyznaję, choć z pewnym zdziwieniem, że pamiętałem też kapitana Żbika. No, ale rzeczywistość była inna. Sporo lat minęło, jestem ponad czterdziestoletniemu
mężczyzną, a jednak Tomasz NN, bardziej znany, jako Pan
Samochodzik też jakoś nie znikł. No cóż, jak powiedziałem… wszyscy kochamy cykle i serie... niezależnie od czasów. Era Netfliksa i HBO GO to potwierdza.
Serie kradną serca czytelników
Stworzenie fascynującego bohatera nie jest
łatwe. Rzecz komplikuje się dodatkowo, jeśli kreujemy go wielotomowo. Idealny
bohater przecież powinien się zmienić. I chociażby to trudno pogodzić z serią. A do tego dobrze byłoby, gdyby nie trzeba było ją czytać chronologicznie. Problemów zresztą jest więcej. Wiek,
doświadczenia, przeszłość – o tym wszystkim trzeba pamiętać, aby postać była
spójna i wiarygodna. Temat tenwykracza poza granice wpisu, to problemy sticte pisarskie, zajmijmy się moim bohaterem, nieco krnąbrnym komisarzem (przy czym nie w każdym tomie) Emilem Stomporem.
Emil Stompor „urodził się” pod koniec roku 2010.w mojej pierwszejpowieści kryminalnej. Powołałem go do życia kilka miesięcy wcześniej, w powieści pt. „Era Wodnika”. Zalążkiem opowieści był pomysł na mordercę. Do złoczyńcy potrzebowałem oponenta. Pisarz powiedziałby — antagonisty, ja byłem tylko autorem piszącym swój pierwszy kryminał.
Nazwisko wymyśliłem, cechy również, imię zaczerpnąłem od kolegi z ówczesnej pracy. Emila wymyśliłem na potrzeby jednej powieści. Nie wiedziałem, że będzie pierwszą z serii. Nie wiedziałem, że będzie seria. Cóż, to życie pisze nam scenariusze.
Seria… nie miała być
serią!
Wydając „Erę Wodnika”, zupełnie nie planowałem. Po prostu napisałem
kryminał. A kiedy okazało się, że dopisanie kontynuacji może być niezłym
pomysłem Stompor powrócił na powieściowych kartach w kryminale pt. „Punkt Barana”. Był rok
2017. W mojej głowie zaczął kiełkować pomysł, by napisać trzecią część. Jesienią 2018 roku skończyłem pracę. Wybrałem tytuł „Gwiazdy Oriona”,
znalazłem wydawcę, bo miałem dość self-publishingu. I w 2019 roku miałem już trzy powieści z tym samym bohaterem. A to oznaczało już pełnowymiarowy, trzytomowy cykl powieści kryminalnych z detektywem Emilem Stomporem.
Jako że wszystkie tytuły („Era Wodnika”, „Punkt Barana”, „Gwiazdy Oriona”) nawiązywały do astronomii, zdecydowałem, że będę je promował
jako „serię astronomiczną”. Uznałem, że to oryginalny pomysł, który może trafić
w serca odbiorców. Rok później, w 2020 roku wydałem „Czas Wagi” i
czteroczęściowy cykl zaczął być rozpoznawalny wśród czytelników, jako seria z
Emilem Stomporem. W roku 2021 pojawiła się piąta część, pt. „Wenus umiera”. A niebawem [edit: 7 września 2022 r.] pojawi się wydawcy tom szósty, lub czwarty — licząc te, wydane wraz z Wydawnictwem LIRA.
Czy szósty tom będzie
ostatnim?
Pierwsza część rodziła się w bólach. Wolałbym o tym zapomnieć. Została wydana w internetowym wydawnictwie (nie vanity!), po
fatalnej redakcji i wyłącznie jako e-book. W celach promocyjnych pojawiło się 100-150 (nie pamiętam) drukowanych egzemplarzy, ale niczego one zmienićnie
mogły. I nie zmieniły. Książka nic nie osiągnęła, poza kilkoma krytycznymi recenzjami, a te
kilkadziesiąt egzemplarzy dziś jest świadectwem,
jak nie pisać. A raczej, jak nie wydawać. Przepraszam za nie i przyznaję, żesporo mnie to nauczyło. I dobrze. Dziękuję, jest za co. Należy wyciągać wnioski z błędów.
Postanowiłem zadziałać samodzielnie. Poprawiłem tekst, zaprojektowałem okładkę. „Era Wodnika” przeszła redakcję. W tamtym czasie bardzo intensywnie zaczynałem działać jako autor niezależny. Książkę wydałem raz jeszcze,
już bez wydawcy. I w nowym wydaniu odebrano ją o wiele lepiej, co skłoniło
mnie po kilku latach do napisania wspomnianej kontynuacji pt. „Punkt Barana”. Ukazałaby się ona kilkanaście
miesięcy szybciej, lecz temat się ślimaczył. Zresztą byłem o mały włosod umowy z dużym
wydawcą. Ostatecznie dobrze się stało. Wydałem ją samodzielnie, a dopiero potem skończyłem z selfowaniem.
To koniec, komisarzu Stompor.
Self-publishing mnie zmęczył, czego nie ukrywam. W tamtym czasie miałem poczucie, że nic więcej na tym polu nie osiągnę. Wydawnictwo LIRA wydało „Gwiazdy Oriona”,
a potem następne części serii astronomicznej z Emilem Stomporem („Czas Wagi” i „Wenus umiera”). Niewykluczone, że wydane wcześniej samodzielnie części mojej serii, („Era Wodnika” oraz „Punkt Barana”) pojawią się kiedyś w
nowych wydaniach nakładem tego właśnie wydawnictwa, ale niczego obiecywał nie będę. To plany na dalszą przyszłość. Bliższa jest taka, że oddałem kolejny tom. To oznacza, że szósta część serii astronomicznej niebawem stanie się >> faktem dokonanym << (cytuję Gombrowicza) pod tytułem „Wielki Pies”. Premierę zaplanowaliśmy na trzeci kwartał roku i wierzcie mi, ogarnia mnie trema.
Mówimy o części szóstej, wkrótce o niej napiszę. Prawdopodobnie wydam jeszcze jeden tom z Emilem Stomporem, będzie to jednak ostatnia, siódma część, która prawdopodobnie definitywnie zakończy serię astronomiczną. Co będzie po Emilu? Na razie nie
wiem, niczego nie zdradzam. Możliwe, że zacznę nowy cykl. Nie wykluczam powiązań z Emilem. Bardzo
prawdopodobne, że „nowy” Emil będzie… kobietą. Możliwe, że miejsce akcji będzie tym razem bliższe mojemu sercu. Napiszcie w komentarzach, co o tym sądzicie.
Na pewno nowy cykl zaplanuję inaczej niż serię z Emilem. Dlaczego? Po odpowiedź zapraszam tu niebawem. Zostańcie ze mną. Tymczasem zaczynam stukać w klawisze. Głównie dlatego, że aby napisać książkę, należy trzymać się najważniejszej zasady. Należy pisać, po prostu. No to piszę >>>.
--
Książka pojawiła
się już w niektórych księgarniach. Na razie tylko internetowych i tylko w przedsprzedaży,
ale cena jest atrakcyjna. Wysyłka po premierze 7 września 2022 r.