16 sierpnia 2024

Zabójstwo studentów pod Narożnikiem w 1997. Jak było naprawdę?

Anna miała 22 lata, Robert 25. Studiowali na Wrocławskiej Akademii Rolniczej. 27 sierpnia 1997 roku ich częściowo obrażone ciała, w znacznym stanie rozkładu znaleziono pod szczytem Narożnik w Górach Stołowych. Ten smutny fakt zainspirował mnie do napisania powieści pt. „Wenus umiera”. Dziś skupię się jednak nie na książce, ale tym, jak było naprawdę…

Anna i Robert mieli wakacje. Po spływie kajakowym na Mazurach wrócili do rodziców dziewczyny na Śląsk, a stamtąd pociągiem udali się do Międzylesia, do rodziców chłopaka. 15 sierpnia 1997 r. ojciec Roberta odwodzi parę do miejscowości Różanka pod Międzylesiem. Tam para wchodzi na szlak przez Góry Bystrzyckie. Ich celem jest Karłów, gdzie planują dołączyć do obozu z ludźmi ze swojej uczelni.

Noc z 15 na 16 sierpnia 1997 r. spędzają na szlaku, pod namiotem w okolicach schroniska Jagodna. Następną na kempingu PTTK już w Dusznikach. Anna rankiem telefonuje z budki do matki. Ostatni raz. Po telefonie wchodzą na szlak, tym razem w Górach Stołowych i kontakt z nimi się na zawsze urywa. Na obóz w Karłowie nie docierają. To, dlaczego, pozostaje w wielu aspektach do dziś zagadką.

Co się stało?

Po tym,  jak para nie dotarła na obóz, zaniepokojeni rodzice rozpoczęli poszukiwania. Strażnicy leśni z Parku Narodowego Gór Stołowych przeczesują teren u podnóża Narożnika, zakładając, że studenci mogli spaść ze skał. Szczyt omijają. Rodzice rozpytują w okolicy. Ratownicy wałbrzysko-kłodzkiej grupy GOPR dzielą się na trzy grupy i z trzema psami przeczesują teren. Pierwszego dnia nie trafiają na żaden ślad, drugiego – czyli 27 sierpnia 1997 r., po południu uderza ich fetor rozkładających się ciał, a po nim trafiają na zwłoki kobiety i mężczyzny.

Nie ma wątpliwości co do personaliów: to Anna i Robert. Rozpoznaje ich kierownik obozu, na który szli zaginieni. Leżą w pobliżu szczytu Narożnik, kilkadziesiąt metrów od szlaku. To teren Komendy Rejonowej Policji w Nowej Rudzie, niemniej na miejsce fatyguje się komendant wojewódzki policji z Wałbrzycha, aby kierować działaniami. Zmrok przerwa oględziny, pies tropiący gubi trop, ciała trafiają do prosektorium w Kłodzku. 

Rankiem zostaje powołana kilkunastoosobowa grupa dochodzeniowo-śledcza złożona z policjantów różnych wydziałów – głównie Komendy Wojewódzkiej i Rejonowej Policji w Wałbrzychu oraz Komend Rejonowych w Nowej Rudzie i Dzierżoniowie. Kierowanie grupą obejmuje Janusz Bartkiewicz. Pierwsze przypuszczenia sugerują rabunkowy charakter zbrodni, ale… łącznie z motywem seksualnym z uwagi na częściowe obnażenie ciał, a to już nie jest typowe.

Niebawem okazuje się, że studenci zgięli od broni palnej. To sprawia, że teren Narożnika zostaje ponownie, raz jeszcze bardzo dokładnie przeszukany. Kawałek po kawałku, z użyciem pożyczonego wykrywacza metalu, chociaż to teren trudny do takich działań. Las, skały, góry. Efekt: łuska i trzy pociski. Dwóch pozostałych łusek nie ma – a to oznacza, że mógł je zabrać morderca, albo mordercy.

Nie ma jednak wątpliwości, że to zabójstwo. Badanie zwłok i ekspertyza balistyczna przynoszą nowe fakty. Zabójca strzelił w głowę chłopaka od tyłu i z boku z odległości 40 centymetrów. Broń to czeski pistolet ČZ bez tłumikaŚmierć Robertowi przyniósł drugi strzał, również w głowę. Pocisk przeszedł przez czaszkę, wyszedł nad lewym okiem i wbił się w ziemię. Dziewczyna została zastrzelona kilkanaście metrów dalej. Umarła od strzału w czoło, nad prawą skronią.  

Czyli… egzekucja?

Dalsze ustalenia i ekspertyzy pozwalają przyjąć następującą wersję: zabójca jest fachowcem, zabijał z zimną krwią, miał obycie z bronią. To nie było zabójstwo przypadkowe. Śledztwo trwa. Stopniowo pojawiają się nowe fakty, które rzucają światło na to, co mogło się feralnego 17 sierpnia 1997 r.  wydarzyć, bo wiadomo już, że to tego dnia studenci zostali pod Narożnikiem zamordowani. Tuż przed godziną 17.

Buty dziewczyny zostają odnalezione  pod skałą. Ukryte. Kilometr od ciał śledczy trafiają na plecaki ofiar. Są rozcięte nożem i zakrwawione.  Policjanci odnajdują również buty chłopaka. Ktoś związał je  sznurówkami, potem porzucił lub zgubił. W żmudnych poszukiwaniach kryminalni docierają do pozostałych rzeczy studentów. Są rozrzucone w lesie: namiot, ubrania, chlebak. Brakuje jednak aparatu fotograficznego, nie ma klisz, a wiadomo, że dziewczyna robiła dużo zdjęć. Góry i fotografia były jej pasją. Brak też paszportów, zegarka dziewczyny i jej pamiętnika.

Znalezisko wskazuje to, jak przemieszczali się sprawcy. Ich trasa sugeruje, że wybrali stary szlak, którego nie ma już na mapach. Stąd przypuszczenie, że  to miejscowi albo ktoś, kto bardzo dobrze zna te okolice. Podejrzenia padają na kłusowników, ale też poszukiwaczy skarbów – w tym militariów – z okresu II Wojny Światowej. Nie jest tajemnicą, że Niemcy pozostawili takowe w tamtych okolicach w ostatniej fazie wojny i w górach kręcą się ich amatorzy. 

Świadkowie słyszeli przeraźliwy krzyk oraz… strzały. Huk został wzięty za polowanie myśliwych lub kłusowników. Z poczynionych ustaleń wyłania się następujący scenariusz: morderca strzelił w tył głowy klęczącego Roberta, potem dobił go drugim strzałem. Dziewczyna zaczęła krzyczeć i prawdopodobnie uciekać. Sprawca lub osoba albo inne osoby na miejscu dogoniły ją. Możliwe, że dziewczyna upadła, albo została obezwładniona. Wiadomo na pewno, że leżała, kiedy zabójca strzelił.

Sprawca lub sprawcy po zabójstwie zabrali dwie łuski, trzeciej nie znaleźli. Ofiarom zostały zajęte buty, skarpetki. Zamordowanym opuszczono do kolan spodnie i getry. Sprawca lub sprawcy zabrali plecaki, buty, drobiazgi i oddalili się nieuczęszczanym, starym szlakiem. Najpierw ukryli buty dziewczyny, potem, kilometr od miejsca zabójstwa porzucili cześć rzeczy zrabowanych rzeczy, rozcinając plecaki nożem. Wiedzieli co robią, działali z zimną krwią. W przemyślany, racjonalny sposób. 

Ustalenia operacyjne dają pewne wyniki. Okazuje się, że w Dusznikach w pobliżu hotelu Traper, przed wyjściem na szlak para była widziana w towarzystwie tajemniczego blondyna. Mimo sporządzenia portretu pamięciowego i jego publikacji w mediach nie udaje się z całą pewnością ustalić, kim był ten człowiek i czy miał związek z zabójstwem.  Z relacji światków wynika, że zachowywał się tak, jakby znał się z zamordowanymi. To ciekawe. Wciąż jednak nie ma najważniejszego w tego typu sprawach. 

Brak motywu. Dlaczego ich zastrzelono?

Motyw seksualny upozorowano. Podwójne zabójstwo dla rabunku aparatu fotograficznego, zegarka i kilku drobiazgów jest mało prawdopodobne. Tym bardziej że to zabójstwo z bronią palną. Pochodzenie broni nasuwa pewne hipotezy.  Studentów mógł zamordować jakiś miejscowy kłusownik, bo w górach tacy działają i często zabijają zwierzęta ze starej broni. Dlaczego jednak kłusownik miały zabijać dwójkę niewinnych studentów? Dla taniego aparatu, zegarka i pamiętnika dziewczyny? Nonsens!

Mało prawdopodobne również, aby było to jakieś przypadkowe zabójstwo. Przypadkowe zabójstwa są niezmierną rzadkością. A przecież to zabójstwo podwójne. I dlaczego sprawca lub sprawcy chcieli podsunąć śledczym wersję z seksualnym motywem zbrodni? To oczywiste: żeby ich zmylić, ale to oznacza, że morderca lub mordercy działali niczym zabójca zorganizowany. Niełatwo takiego złapać. 

Jedna z wersji śledczych zakłada, że Robert był fizycznie podobny do zamieszanego w przestępstwa narkotykowe innego studenta i para – być może –  została zamordowana faktycznie przez pomyłkę. Pewien podobny do Roberta diler amfetaminy miał porachunki z pewną grupy przestępczą z Wrocławia. Może Roberta z nim pomylono? Ta wersja po zweryfikowaniu zostaje jednak odrzucona. 

Następna zakłada zabójstwo z miłości.

Podejrzanym był poprzedni chłopak Anny. Dziewczyna rozstała się z nim przed nawiązaniem relacji z Robertem. To leśnik, starszy od niej, ale nie miejscowy. Ten podaje alibi, które zostaje przyjęte – bez weryfikacji. Przy okazji okazuje się, że w tym śledztwie zostaje popełnione więcej błędów. Już przecież na etapie pierwszych oględzin na miejscu odnalezienia ciała było wielu ludzi. Zbyt wielu. Możliwe, że jakieś ślady zatarto. 

Na pewno nie udaje się zabezpieczyć DNA z butelki znalezionej przy plecakach zamordowanych. Po dotarciu policjantów z grupy operacyjnej na miejsce zbrodni obóz studentów, na który szli Anna i Robert, był już rozwiązany. Z tego powodu jego uczestnicy zostali przesłuchani dopiero miesiąc później. Miesiąc to długo. Bardzo długo w sprawach o zabójstwo, kiedy kluczowe do wykrycia sprawcy są pierwsze doby. Upływający czas dla mordercy jest sprzymierzeńcem, bo pamięć bywa zawodna.

W międzyczasie sprawdzana jest hipoteza zakładająca, że mordu dokonał ukrywający się w górach niezidentyfikowany, dziwnie zachowujący się włóczęga.  Zasadzka na niego się nie udaje. Nigdy też nie zostaje zatrzymany przez polską policję. A kiedy wreszcie wiadomo kim jest, okazuje się, że ucieka na czeską stronę. Bo tajemniczy włóczęga to obywatel Czech. Tam zostaje przesłuchany i wypuszczony, nawet bez przeszukania. Nikt nie wierzy, że bezdomny mógł dokonać podwójnego zabójstwa z bronią. 

Ta wersja również pozostanie nie zweryfikowana.

Kolejna zakłada udział w zbrodni pewnego przemytnika i handlarza bronią z pobliskiego Náchodu przygranicznego miasteczka w Czechach. Prokurator uznaje jednak, że przesłuchany pobieżnie przez czeską policję włóczęga z Czech i handlarz bronią to ta sama osoba – prowadzący sprawę Janusz Bartkiewicz nigdy nie zgodzi się z taką wersją. Tym samym handlarz bronią-przemytnik z Náchodu nigdy nie zostanie nawet rozpytany. I kolejna hipoteza nigdy nie zostanie sprawdzona.  

Kilka miesięcy po zabójstwie ktoś dostrzega pewne analogię pomiędzy zabójstwem pod Narożnikiem a zbrodnią na pewnym małżeństwie w Bieszczadach z lat 70. Okazuje się, że zabójca tamtego małżeństwa jest już od dwóch lat na wonności. Mieszka pod Rzeszowem. Policjanci składają mu wizytę. Znajdują  rozłożoną na stole w jego mieszkaniu mapę Gór Stołowych, a jej właściciel jest zaskoczony. 

Tłumaczy, że słyszał o tym zabójstwie i sprawdzał, gdzie do niego doszło. Ma jednak alibi.  Za jakiś czas okazuje się, że zabójca z Bieszczad alibi miał… ale na dzień zabójstwa, czyli niedzielę. Nie wiadomo gdzie był i co robił w sobotę, piątek i pozostałe dni przed zabójstwem. Mało tego – ten człowiek odbywał służbę wojskową w jednostce w pobliskim Kłodzku. Policjanci chcą się tej wersji przyjrzeć bliżej. To nie wystarczy dla ich zwierzchników. Nie dostają zgody na dalsze czynności.

Łącznie przesłuchano kilkaset osób i sukcesywnie wykluczano kolejne hipotezy. Udaje się ustalić odciski palców prawdopodobnie należące do sprawców. Bo wiadomo, że było ich prawdopodobnie trzech, z czego dwóch strzelało, ale to nic nie daje. Rok po zabójstwie prokurator umarza sprawę z powodu niewykrycia sprawcy lub sprawców, których (a także motywu) nie udało się zidentyfikować.

Sprawa staje się głośna medialnie. Zabójstwo pod Narożnikiem jest tematem jednego z odcinków programu Pana Michała Fajbusiewicza 997.  To po jego emisji, cztery lata po zabójstwie, pojawią się jednak nowe ustalenia. Podinspektor Janusz Bartkiewicz wraca do sprawy, po pewnym telefonie. Udaje się rozpracować wspomnianych, obecnych w górach w czasie zabójstwa poszukiwaczy militariów z okresu II Wojny Światowej.  Wielu z nich ma faszystowskie poglądy. 

Kiedy w mediach zostaje po raz pierwszy upublicznione, że Rudolf Hess popełnił samobójstwo w więzieniu w Spandau dokładnie 17 sierpnia 1987 roku, podinspektor Bartkiewicz zaczyna łączyć fakty. Anna i Robert zostali zamordowani w 10 rocznicę śmierci wielkiego nazisty, formalnie trzeciej osoby w III Rzeszy, w górach, gdzie obozują szemrane grupy osób o faszystowskich poglądach. Dokładnie w 10 rocznicę jego śmierci. Brzmi nieprawdopodobnie, ale każdą hipotezę trzeba sprawdzić.

Może to tylko przypadek, ale…

Okrągła rocznica śmierci nazisty i zamordowany chłopak z włosami jak hipis? Zabójstwo w pobliżu skały przypominającej trupią czaszkę…  dokładnie rok po zabójstwie? Do tego zlot neonazistów z całej Europy rok po zabójstwie pod Narożnikiem w Dusznikach? Sympatycy Rudolfa Hessa wieczorami wychodzący na ulicę z pochodniami, wznoszący publicznie hitlerowskie gesty, a wcześniej obozujący w lesie, palący ogniska i szukający potajemnie militariów z czasów II Wojny Światowej. Mogli zabić? 

Według pierwszych ekspertyz użyta do zabójstwa  czeska broń stanowiła wyposażenie niektórych żołnierzy Wermachtu. No i aparat. Annie i Robertowi sprawcy zabrali go oraz wszystkie klisze. Dlaczego? Aby go sprzedać? Możliwe, bo wraz z zegarkiem był najbardziej wartościową rzeczą, jaki im zrabowano. Klisze już jednak nie miały większej wartości. Tym bardziej naświetlone. Czyżby?

A jeśli zamordowani widzieli coś w górach, w lesie, gdzie obozowali sympatycy Hessa dokładnie w 10 rocznicę śmierci idola neofaszystów? Co być może sfotografowali, zanim zastrzelono ich z broni używanej przez Nazistów? I co Anna napisała w swoim pamiętniku tak istotnego dla morderców, że zrabowano również i jego? A jedna z takich, rozpracowanych grup w rejonie Szczelińca, Radkowa oraz właśnie Narożnika tamtego lata, kiedy zastrzelono studentów, bezsprzecznie dokonała odkrycia skrytek z niemieckimi mapami, mundurami oraz bronią i amunicją. 

Śledczy docierają do świadka, który widział te artefakty. To właściciel ośrodka wypoczynkowego, u którego grupa się zatrzymała. Emerytowany milicjant.  Zeznaje, że było ich pięciu, zniknęli zaraz po zabójstwie i nigdy się już u niego nie pojawili, choć wcześniej przyjeżdżali corocznie. Człowiek ten zeznał także, że podsłuchał rozmowę, w której pada sformułowanie, że są w tamtym rejonie „spaleni”. Widział też amunicję wykopaną przez tych ludzi w górach, stwierdza, że była skorodowana.

Oczywiście pojawia się pytanie – dlaczego ci poszukiwacze militariów są w Górach Stołowych „spaleni”? Tego nie wiadomo, ale kolejna poszlaka to tzw. Skalna Czaszka. Znajduje się pomiędzy Dusznikami a Karłowem w pobliżu szlaku, którym wędrowali Anna i Robert. Na starych, niemieckich mapach jej nazwa lub całej góry to... Totenkopf (czyli Trupia Czaszka lub Głowa Śmierci). Skała już na pierwszy rzut oka bardzo przypomina gigantyczny znak noszony na czapkach przez esesmanów.

Ten ciąg poszlak zaczyna układać się w coraz bardziej wiarygodną hipotezę. Jeśli Anna z Robertem nawet nie zrobili neofaszystom jakiś kompromitujących zdjęć lub nie byli światkiem czegoś kompromitującego tych ludzi, to mogli zostać – po prostu – zupełnie przypadkowymi ofiarami. Taka hipoteza wcześniej nie była brana pod uwagę. Bezbronna dziewczyna i długowłosy chłopak, o wyglądzie hippisa mogli przecież zostać zastrzeleni przez takich ludzi… w makabrycznym, niemal rytualnym hołdzie dla wielkiego idola neofaszystów – Rudolfa Hessa, ale ci ludzie mogli tego dokonać. 

A jednak z różnych przyczyn tej wersji również nie udało się do końca sprawdzić. Nie udało się, ponieważ w 2003 roku została podjęta decyzja o ostatecznym zamknięciu sprawy. Prowadzący rok później  przeszedł na emeryturę. Od tamtego czasu zabójstwo stało się dla niego tzw.  cold case. Nierozwiązana, nie dała temu człowiekowi spokoju przez kolejne lata. Starał się zainteresować sprawą odbiorców. Założył blog. I to między innymi dzięki temu ustalono, że podawany wcześniej do publicznej wiadomości numer poszukiwanego aparatu fotograficznego Anny… był błędny. 

Szukano nie tego aparatu! 

Zwrócił na to uwagę jeden z czytelników bloga Pana Bartkiewicza, dopiero po latach od zabójstwa. Tak, było sporo błędów, ale one pojawiają się zawsze. Po przejściu na emeryturę Pan Bartkiewicz zresztą wielokrotnie wypowiadał się na temat śledztwa i zbrodni. Podkreślał, że był bliski wykrycia sprawców. Przełożeni zamknęli śledztwo, ponieważ taka sprawa wciąż psuła policyjne statystyki, będąc przez lata niewykrytą. A dla policjantów nie był to dobry czas na takie śledztwo. 

Wraz z reformą administracyjną Komenda Wojewódzka Policji w Wałbrzychu została zlikwidowana i zredukowana do Komendy Miejskiej. Wielu policjantów odeszło na emeryturę, inni przenieśli się do innych komend – tak jak Janusz Bartkiewicz do Wrocławia.  Rozmawiałem z tym człowiekiem. Gdyby nie on, moja powieść oparta na tej historii pt. „Wenus umiera” nigdy by nie powstała. Z pewnością nie byłaby taka, jak jest. I jedno wiem na pewno – Pan Bartkiewicz to człowiek, który nie pozwolił zapomnieć o tej zbrodni i nie przestał wierzyć, że prawda kiedyś zostanie odkryta. I dlatego dokładnie takie słowa umieściłem na początku mojej książki.

Opublikowałem ją w lutym 2021 roku, kilka miesięcy po tym, jak za sprawą Wrocławskiej „Gazety Wyborczej” pojawiły się doniesienia, że we wsi Trzebieszowice na Ziemi Kłodzkiej podczas likwidacji plantacji marihuany prowadzonej przez Marka P.,  wśród zabezpieczonych 39 jednostek nielegalnej broni znaleziono tę, z której zginęli Anna i Robert. Do zapowiadanego przełomu w śledztwie jednak nie doszło. Przeprowadzone ekspertyzy jednoznacznie nie potwierdziły jej związku z zabójstwem w 1997 roku.

Nieoficjalne wiadomo, że znaleziona w Trzebieszowicach broń była bardzo skorodowana, co mogło utrudnić lub uniemożliwiać identyfikację. Amunicja, z której 23 (wtedy) lata wcześniej zastrzelono Annę i Roberta, też była zardzewiała. Kolejne ekspertyzy znalezionych pod Narożnikiem łusek i pocisków wskazały, że nie wiadomo (tak naprawdę), z jakiego modelu broni strzelano. Biegły wskazał aż pięć jednostek – w tym także czeską broń wykorzystywaną przez faszystów oraz niemiecki pistolet.

Pewne światło na sprawę z Narożnika rzuciło kolejne zabójstwo. Tym razem w 2022 roku w Kudowie-Zdroju 19-letnia kobieta, wraz z przyjaciółką i jej przyjacielem zastrzelili starsze małżeństwo. Mężczyzna dostarczył kobietom broń, a one 19-latka zastrzeliła swoich rodziców. Przyznała się do tego, ale przy okazji przekazała inne informacje – być może mające związek ze sprawą spod Narożnika, ale o tym zaraz.

W mediach pojawiły się spekulacje, że w mieszkaniu mężczyzny, który dostarczył kobietom broń znaleziono aparat fotograficzny Zenit TTL. Ten właściwy, należący do zastrzelonej pod narożnikiem Anny. Ujawniono tam również zdjęcia zamordowanych. Policja nigdy wcześniej do niuch nie dotarła. Na miejscu mieli pojawić się policjanci z policyjnego archiwum X prowadzący sprawę zabójstwa spod Narożnika od 2009 roku. W doniesieniach mediów mówiło się, że ten mężczyzna odpowiadał rysopisowi tajemniczego blondyna z portretu pamięciowego.

Czy będzie w tej sprawie przełom? 

Zamordowana w 1997 roku para była widziana w pobliżu hotelu Traper. Pochodził z tamtego rejonu i miał cechy charakterystyczne z wizerunku poszukiwanego wtedy blondyna. Media twierdziły, że przyznał się do zabójstwa pod Narożnikiem sprzed ćwierć wieku. Śledczy jakiś czas później zdementowali te doniesienia. W zeznaniach oskarżonej o zabójstwo rodziców z Kudowy Zdroju 19-latki pojawił się jednak jeszcze jeden, interesujący wątek. Według niej, w Trzebieszowicach, na posesji hodowcy marihuany Marka P., gdzie znaleziono arsenał, nie znaleziono całej jego kolekcji. 

Część jego składu, w tym rzekomo tę, z których zastrzelono Annę i Roberta zatrzymany zdołał ukryć u znajomych przed aresztowaniem. Kobieta wskazała go też, jako sprawcę zabójstwa pod Narożnikiem. Informację o tym miała pozyskać w zaufaniu od jego byłej żony. Wskazała również na wieloletnią znajomość pomiędzy nim a mężczyzną, który jej dostarczył broń, z której zabiła  – czyli rzekomym tajemniczym blondynem z portretu pamięciowego z 1997 roku. Nie brzmiało to jednak wiarygodnie. 

Prokuratura nie potwierdziła tych ustaleń, a dostarczyciel broni 19-letniej morderczyni wyszedł z aresztu za kaucją. Te doniesienia rzeczywiście składają się jednak w pewien (kolejny zresztą) logiczny ciąg poszlak. Zatrzymany w Trzebieszowicach hodowca marihuany, miłośnik militariów z drugiej wojny światowej przecież znał się od lat z rzekomym blondynem spod hotelu Traper. Obaj interesowali się bronią, pochodzili z tamtych rejonów, znali góry. Bezpośrednio po zabójstwie w 1997 podobno obaj na kilka lat wyjechali z tamtych okolic. 

Dlaczego? Tego nie wiemy. 

Tak samo, jak nie znamy odpowiedzi na wiele innych pytań w tamtej, makabrycznej sprawie. Co ciekawe, jesienią 2022 roku policjanci Wydziału Spraw Niewykrytych (tzw. policyjnego Archiwum X) działającego przy KWP w Krakowie dokonują przeszukania w mieszkaniu Janusza Bartkiewicza. Sprawą zajmują się od 2009. W mieszkaniu byłego śledczego zabezpieczają materiały mogące ich zdaniem mieć związek ze sprawą zabójstwa pod Narożnikiem. Są to kalendarze, notesy, komputery, telefony i pendrivy. Czyży policja podejrzewała, że były policjant coś ukrywa w tej sprawie? Ciekawe. 

Od emerytowanego policjanta pobierają odciski palów oraz wymaz w celu identyfikacji DNA. W ubiegłym roku aparat o numerach identycznych z faktycznymi numerami aparatu zastrzelonej pod Narożnikiem Anny zostaje namierzony przez internautę pomagającego Panu Bartkiewiczowi w prywatnym śledztwie. Ktoś chce sprzedać ten aparat na OLX. Przyjaciel Pana Bartkiewicza zwraca się do sprzedającego z prośbą o dokładniejsze zdjęcia. Sprzedający obiecuje, że zajęcia wyśle, ale z obietnicy się nie wywiązuje. Ogłoszenie szybko usuwa i przekazuje, że sprzedał aparat. 

Jest mieszkańcem Łodzi. Zrzuty ekranu ogłoszenia i numer telefonu sprzedawcy trafiają do Pana Bartkiewicza a od niego do policjantów. Nie wiadomo, jak zostały wykorzystane. Prokuratura Krajowa przejęła śledztwo, łącząc trzy sprawy: zabójstwa dwójki studentów w Górach Stołowych z 1997 roku, zbrodni 19-latki na swoich rodzicach w Kudowie oraz znalezionego u hodowcy marihuany z Trzebieszowic pistoletu z czasów II Wojny Światowej. 

Tożsamości sprawców śmierci Anny i Roberta wciąż nie znamy.

Byłem na szczycie Narożnik. Widziałem wmurowaną w skały tablicę, jaką ufundowały władze Akademii Rolniczej we Wrocławiu, aby upamiętnić zamordowanych. Rozmawiałem z ludźmi, którzy wiedzieli ich ciała. W dniu, kiedy ojciec Roberta odwiózł syna i jego narzeczoną z Międzylesia do Różanki miałem 18 lat. Wędrowałem na szlaku kilkanaście kilometrów na wschód od tamtego miejsca, bo pochodzę w okolic Ziemi Kłodzkiej. I tak samo, jak Anna i Robert, kochałem tamte góry.

Dwie dekady później napisałem książkę inspirowaną tamtymi wydarzeniami. Wiele scen z niej, miejsc, wydarzeń, bohaterów wprost odnosi się do rzeczywistości. Do faktów, jakie tutaj przedstawiłem. Nie wszystkie przedstawiłem precyzyjnie. W wielu przypadkach opierałem się na doniesieniach medialnych. Tymczasem z rozmów z Panem Bartkiewiczem wiem, że mediom wielokrotnie przekazywano nieścisłe lub nieprawdziwe informacje. Mordercy z pewnością śledzili to, co trafia do mediów na temat popełnionej przez nich zabroni. Możliwe, że robią to nadal.

"Wenus umiera" to tylko książka. Znajdziecie w niej wiele podobieństw do tego, co naprawdę wydarzyło się w tamtych górach latem 1997 roku. Szkoda tylko, że to wszystko, niestety, się wydarzyło naprawdę.  

Byli młodzi, wrażliwi, pełni radości życia. Zginęli na szlaku w górach, które tak ukochali. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, hejt oraz spam będą usunięte.

Pisarz-morderca, ofiara systemu, czy brutalny zabójca?

W 2003 roku ukazała się powieść pt. Amok. Dwa lata później zbrodnia w jej treści wydała się śledczym zaskakująco podobna w szczegółach do pe...