W poprzednich dwóch wpisach, z pomocą przykładów starałem się udowodnić, że wyprodukowano filmy, które powstały na kanwie dzieł literackich i są lepsze niż ich pierwowzory lub tak samo dobre. Dziś ciąg dalszy obalania mitu, że książka jest zawsze lepsza niż film.
Dokąd do tablicy wywołałem: „Lektora”, „Lolitę”, „Angielskiego pacjenta”, „Skazani na Shawshank”, „Miłość w czasach zarazy”, „Milczenie owiec”, „Pachnidło” i polskiego kandydata do Oskara w 2003 roku, czyli „Pornografię” Jana Jakuba Kolskiego. Wspominałem też o historii Krystiana Bali, która i mnie zainspirowała. Dziś postaram się – zgodnie z zapowiedzią – omówić nie mniej zróżnicowany literacko-filmowy repertuar, potwierdzający, że film może być jeszcze lepszy, niż dobra książka.
Wywiad z wampirem (1994 r.). Wampiryczny temat jakiś czas temu stał się popularny. Niestety raczej nad tym ubolewam, niże się cieszę, bo za sprawą cyklu „Zmierzch” Stephenie Meyer, przedstawiono go raczej w osobliwy sposób. Nawiasem mówiąc, nie lubię horrorów. Głównie, dlatego, że dobrą historię tego gatunku trzeba szukać ze świecą. Większość wampirów na ekranie była przedstawiona w sposób żałosny, śmieszny lub w najlepszym razie groteskowo niewiarygodny. A jednak ten film wyłamuje się z szeregu i jest wspaniałą niespodzianką.
„Rozumiem – powiedział wampir z namysłem i nie śpiesząc się, podszedł do okna pokoju”
Requiem dla snu (2000 r.). Są filmy, które szokują tak bardzo, że trudno się po nich otrząsnąć. Są książki, które potrafią rozerwać na strzępy. Niektóre tematy zawsze będą szokować. Ból, utracona miłość, marzenia czy uzależnienie. I to dostajemy w „Requiem dla snu”. Aż w nadmiarze. Nienależnie czy oglądamy, czy wolimy czytać. Film powstał na podstawie książki Huberta Selby'ego Juniora z roku 1978. Przyznaję z ręką na sercu, że jest ona dziwna. Tak, dziwna. Chaos wylewa się z tekstu, czytelnik jest oszołomiony. Dziwny język, dziwna konwencja, a mimo tego od samego początku leżymy i kwiczymy.
„Po cholerę te wszystkie słowa, jeśli nie stoją za nimi uczucia. To tylko słowa”
Szybko zaczyna okazywać się, że czytamy jedną z najbardziej przerażających historii, jakie można zaserwować czytelnikowi. A im dalej jest tylko gorzej. Jeśli zaś chodzi o film, to doskonale oddaje on ducha książki. Jest nawet bardziej przerażający, piękny, do tego przyprawiony genialną muzyką. Clint Mansell & Kronos Quartet spowodowali, że ktokolwiek obejrzy to dzieło, prawdopodobnie nigdy już go nie zapomni. Interesujące, że tę kompozycję wykorzystano jeszcze w wielu innych filmach (np. „Władca Pierścieni: Dwie Wieże”, „Babylon A.D.”, „Kropla słońca”, „Kod da Vinci”, „Dolina kwiatów” oraz w „Jestem legendą”) a nawet grach wideo i reklamach. Soundtrack w zestawieniu z dynamicznym montażem i wspaniałymi zdjęciami rozrywa na strzępy. Nie wiem, dlaczego zaledwie 7,8 w bazie Filmweb. 7,68 w LubimyCzytac.
Trainspotting (1996 r.). Ostatnim razem postąpiłem świadomie, umieszczając w jednym poście „Lektora” oraz „Lolitę”. Teraz również dwa „podobne” filmy znalazły się obok siebie nieprzypadkowo. Kluczem jest temat. Został on ujęty zupełnie inaczej. Film powstał na podstawie owianej skandalem powieści Irvine Welsha z 1993 i w zaledwie trzy lata później ją zekranizowano. Autora oskarżano o szerzenie demoralizacji i wulgarny język. Z powodu rzekomej gloryfikacji uzależnienia od narkotyków cofnięto nawet nominację do nagrody Bookera. Czytałem polski przekład, który hm… trudno mi ocenić. Autor książki używa angielskiego, szkockiego i miejscowej gwary. Polskim tłumaczeniem niektórzy się zachwycają, dla mnie niektóre fragmenty były ciężkostrawne.
„A ta pizda zaczyna czytać jebanom ksionżke! Co za jebane maniery! A potem zaczyna gadać z tom kanadyjskom laskom - obie som chyba studentki - o wszystkich jebanych ksionżkach, jakie przeczytali! W chuju mie strzyka. Mieliśmy sie kurwa pośmiać, a nie pierdolić o kionżkach i jakimś gównie”
Reżyser na podstawie smutnej, książkowej historii (miejscami odrażającej i obrzydliwej) opowiedzianej z wykorzystaniem kilku przekleństw i kilkunastu innych słów w dialogach, stworzył pozornie zabawny obraz o pogubionych ludziach wprost kroczących ku przepaści. Wielkim atutem filmu jest niezapomniana muzyka (Lou Reed – Perfect Day), świetne zdjęcia i montaż, podkreślający życie w ogromnym tempie, na krawędzi zwykłego świata oraz otchłani, w jaką wciąga uzależnienie. Film zajął 3. miejsce w rankingu na najlepszy brytyjski film wszech czasów oraz uznano go za jeden z 50 filmów, które trzeba zobaczyć przed śmiercią. W Filmweb 7,8 oraz 7,29 w bazie LubimyCzytać.
Polowanie na Czerwony Październik (1990 r.). Trzeba przyznać, że autor zadebiutował z przytupem. W zaskakująco poukładany sposób Tom Clancy zaserwował czytelnikom dość zawiłą intrygę, która trzyma w napięciu. Mogły to być nawet thriller idealny, gdyby nie to, że spomiędzy wartkiej akcji, wysokiej i stale rosnącej stawki, rosnącej presji czasu i zimnowojennych realiów podwodnych bitew, wyłaniają się za często, te nieco zbyt piękne i zbyt dobre Stany Zjednoczone. Historia jest nieprawdopodobna, ale budzi zainteresowanie i dreszczyk emocji. Styl jest taki, jak bardzo lubię – oszczędny, jasny, rzeczowy. Od pierwszego zdania zostajemy rzuceniu w wir akcji.
„Kapitan pierwszej rangi radzieckiej marynarki Marko Ramius ubrany był odpowiednio do arktycznych warunków, jakie panują zwykle w Polarnym – bazie okrętów podwodnych Floty Północnej”
Pomiędzy filmem i książką jest trochę, w sumie mało istotnych różnic. Niestety oba dzieła łączy przesyt amerykańskim patosem. Obraz ogląda się jednak z zapartym tchem. Świetni aktorzy (Alec Baldwin, Sean Connery, Scott Glenn) grają za to na najwyższym poziomie. Doskonałe zdjęcia i naprawdę świetna, oddająca grozę atomowej wojny i podwodnych zmagań ścieżka dźwiękowa (niezapominane sonary). W Filmweb 7,7 oraz 7,56 w bazie LubimyCzytać. To wszystko, mimo wspomnianych wad, składa się na doskonały film, który mógłby być najlepszym dziełem z osią akcji osadzoną na pokładzie okrętu podwodnego, Mógłby, ale nie jest, bo Niemcy zrobili lepszy.
Okręt (1981 r.). Zacznę od książki. Jej autor, w czasie drugiej wojny światowej służył w Kriegsmarine. Pierwowzorem bohaterów książki stali się towarzysze broni autora, a „Das Boot” napisał na podstawie swoich przeżyć. I pewnie historia jest tak boleśnie realistyczna. Tyle tylko… że oba dzieła są takie. Ogromnym ich atutem jest bardzo szczegółowe i wiarygodnie oddanie nastrojów marynarzy. Twórcy bez moralizatorstwa ukazują los zwykłych żołnierzy, walczących bez złudzeń co do słuszności wojny i jej wyniku. Zaskakująco realnie ukazują prawdę o walce na okręcie podwodnym i igranie marynarzy na granicy defetyzmu poprzez liczne dwuznaczności i zawoalowanie opinii, w obliczu pozbawienia możliwości swobodnego ich wyrażania oraz wszechobecnej inwigilacji i kapownictwa.
„Zbyt wiele mamy zaufania do maszyn. Oddaliśmy się im na śmierć i życie. Teraz musimy być dla nich dobrzy, żeby były nam życzliwe. Wrogie maszyny łatwo zabijają człowieka. Nie do uwierzenia, na co mogą sobie pozwolić”
Wolfgang Petersen stworzył dzieło tak samo monumentalne, jak Lothar-Günther Buchheim. Wystarczy wspomnieć, że film trwa 149 minut (wersja reżyserska 210, a pełna wersja 293 minuty!), a książka liczy około 650 stron. W filmie mamy niesamowity (klaustrofobiczny) klimat i wspaniałą, świetnie dobraną muzykę. To jeden z najlepszych filmów wojennych, potwierdzających tezę, że również Niemcy potrafią takie tworzyć. Film jest dobry, bez niepotrzebnego patosu (patrz: jak wyżej), prawdopodobnie obiektywny. I Niemcy mówią w nim po niemiecku! Bez wątpienia to najlepszy film o wojnie podwodnej! Świetne kreacje aktorskie. W Filmweb 7,8 oraz 7,88 w bazie LubimyCzytać.
Przerwana lekcja muzyki (1999 r.). Bardzo często jest tak, że sięgam po dzieła literackie po obejrzeniu filmu. Niektórzy krytykują takie podejście. Mnie ono rzadko przeszkadza, ponieważ zwykle tym sposobem obejrzany film staje się dla mnie pełniejszy. Tak było i tym razem. Powieść to niemal autobiografia, główna bohaterka (narrator) porusza ważne kwestie, jak chociażby tę, gdzie przebiega różnica pomiędzy chorobą psychiczną i dużą wrażliwością. Autorka wskazuje, że na pewne zagadnienia (np. wolność w obliczu samobójstwa) można spojrzeć dwojako.
„Właściwie nie wiadomo, czy to szpital specjalizował się w poetach i muzykach, czy też poeci i muzycy specjalizowali się w szaleństwie?”
Niezupełnie rozumiem, dlaczego książka jest oceniania tak nisko (zaledwie 6,1 w bazie LubimyCzytać), natomiast doskonale rozumiem, że film oceniono tak wysoko (7,9 w Filmweb). Mamy w filmie niezapomniane i świetne kreacje aktorskie. Winona Ryder i Angelina Jolie świetnie wcieliły się w rolę (chorych?) podobnych, a jednocześnie bardzo innych od siebie nastolatek. Pierwsza wrażliwa, nieśmiała, trzyma się z dala, zagubiona, a jednak silna. Druga, pozornie twarda, odważna, silna, przebojowa, a jednak gdzieś głęboko wrażliwa. Świetny film.
Lot nad kukułczym gniazdem (1975 r.). Pewnie domyślaliście się, że przy okazji pobytu w szpitalu psychiatrycznym Susanny Kaysen napiszę również o powieści Kena Keseya. Tak, bo nawet nazwiska autorów są nieco podobne. Jednak na tym podobieństwa się kończą. U Kena Keseya, nawet narracja jest inna. Autor przedstawia zamknięty świat zakładu psychiatrycznego, oczami jednego z pacjentów, a książka mówi o zniewoleniu oraz tęsknocie za wolnością. Ciekawe, że powieść czytałem, sam będąc w tamtym czasie zniewolony i pozbawiony (w pewnym sensie) wolności. Niestety miałem własną „siostrę oddziałową”, nikt jednak nie rozumiał, dlaczego tak GO tak nazwałem.
„Pomyśl; im bardziej człowiek jest pomylony, tym więcej może mieć władzy! Na przykład Hitler. Aż się w głowie kręci, nie? Warto się nad tym zastanowić”
Alegoryczny temat przewodni – historia walki niepokornego bohatera o godność z systemem (w domyśle władzę) – jest uwielbiany przez odbiorcę. Kochamy przecież anarchistów, buntowników, wariatów, którzy w swoim szaleństwie okazują się mądrzejsi od nas, normalnych. Do tego Jack Nicholson wcielił się w najwybitniejszą kreację w swej karierze, a Milos Forman stanął na wysokości zadania i nakręcił doskonałą ekranizację. Na każdym poziomie interpretacji mamy tu arcydzieła. Nic dziwnego, że ocenione na podziemie 8,5 (Filmweb) oraz 8,21 (LubimyCzytać).
Wichrowe wzgórza (1992 r.). Na koniec wybrałem książkę oraz film pod każdym względem inny niż poprzednie w tym poście. Po pierwsze, z uwagi na gatunek, po drugie, biorąc pod uwagę, że dzieło Emily Jane Brontë (to akurat być może nie jest pewne, ale o tym, kiedy indziej) pochodzi z pierwszej połowy XIX wieku! Tragiczną historię miłości Katy i Heathcliffa ekranizowano kilkakrotnie. W najsłynniejszej w role główne wcielają się Juliette Binoche i Ralph Fiennes. Przyznam, że gatunek niezbyt mi odpowiada. A jednak czytając, czułem, jak bardzo tragiczną historię opowiada autor (autorka? – o tym, kiedy indziej). Prawie widziałem te tajemnicze i urzekające wrzosowiska północnej Anglii, po których wciąż wieje lodowaty wiatr i słyszałem skrzypienie drzwi.
„Co wieczór modlę się, żebym ja go raczej przeżyła, niż on mnie, żebym ja raczej była nieszczęśliwa niż on. To oznacza, że kocham go więcej niż siebie”
Niewątpliwie, to historia o niewyobrażalnie tragicznej historii, a przy tym chyba jedna z najmroczniejszych powieści, jakie dane mi było czytać, choć przecież to powieść gotycka, a nie horror. Film ponury i piękny. Piękna muzyka, piękne plenery, kostiumy i świetni aktorzy. Trochę dziwne, że grając nastolatków, mają trzydziestkę, a trzydzieści lat później Fiennes, jako Heathcliff wciąż wygląda tak samo. Pal licho, że film jest jedynie wycinkiem tego, co oferuje książka, a większość tych, którzy książki wcześniej nie przeczytali, pewnie pogubią się w wątkach. Skąd zatem tak wyrównane oceny na Filmweb (7,4) LubimyCzytac (7,59)? Nie wiem, może przez to, że mimo tak wielu niedostatków filmowego obrazu z ekranu ciągle wieje ten lodowaty wiatr i słychać skrzypienie drzwi…
W tym tygodniu wystarczy. W następnym wpisie postaram się wrzucić na ruszt same arcydzieła. Spodziewajcie się takich tytułów jak „Lśnienie”, „Lista Schindlera”, „Zielona mila”, „Forrest Gump” czy „Ojciec chrzestny”. Może dla równowagi wrzucę trochę polskiego akcentu i w tym zacnym zestawieniu będzie też „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” i „Wojna polsko-ruska”. A może zamknę temat na zawsze. Jeszcze nie zdecydowałem.
Fotografia pierwsza od góry: Kadr z filmu "Interview with the Vampire: The Vampire Chronicles". Poniżej kolejno kadry z filmów "Das Boot", "Girl, Interrupted" oraz "One Flew Over the Cuckoo's Nest".
Fotografia pierwsza od góry: Kadr z filmu "Interview with the Vampire: The Vampire Chronicles". Poniżej kolejno kadry z filmów "Das Boot", "Girl, Interrupted" oraz "One Flew Over the Cuckoo's Nest".