Tworzenie nowej książki to akt składający się z kilku etapów. Bardzo mylą się ci, którzy sądzą, że najważniejszym z nich jest pisanie. Owszem, to etap istotny. Największy wpływ na formę dzieła ma jednak coś zupełnie innego.
Mam biurko,
komputer i lampkę. Pomysły i determinację. Pomaga mi ściana, a na niej najważniejsze
założenia nowej książki (lista rozdziałów, mapa ataków mordercy, tabelka z
nazwiskami ofiar oraz datami i miejscem ich śmierci). Mam tam też pewne żelazne zasady,
którymi staram się kierować pisząc i poprawiając swoje teksty. Najważniejsza
brzmi: Skreślaj, co tylko się da.
Tytuł tego
wpisu pierwotnie miał rozpoczynać jeden z rozdziałów mojego poradnika dla autorów, jaki niebawem trafi
do rąk czytelników. Jednak w myśl wspomnianej zasady usunąłem tytuł. Wraz z
nim, cały rozdział. Nie pasował do
koncepcji tego dziełka, więc został wycięty. Nie ma w tym niczego dziwnego.
Moje teksty w ten sposób powstają – bardziej od skreślania i poprawiania niż od
pisania.
Wielokrotnie
zmieniam zdania wypuszczane spod klawiatury. I to dlatego tak często trafiają
się w nich przedziwne literówki (np. „trafiają z przedziwnymi oraz literówki są”),
a redaktorzy mają tak wiele pracy przy doprowadzaniu moich manuskryptów do ładu
i składu. Bo jeśli tekst zmienia się dziesięć
razy, zwykle zostaje gdzieś niepotrzebny wiór, którego nie widać.
To wynika również
z biologii. Tekst utrwala się w mózgu. Po czasie, zdania nie są jednak czytane,
ale odtwarzane z pamięci, więc wzrok nie wychwytuje drobnych błędów. Okazuje
się, że zmysły nas oszukują i to Parmenides oraz jego uczniowie mieli rację, a
nie Heraklit. Bronią przeciwko temu ma być kolejna z zasad, jakimi staram się
kierować. Zawsze czytaj to, co napisałeś.
Jej
skuteczności wzrasta, jeśli zostaje spełniony warunek „dojrzewania” tekstu, a
nie zawsze jest to możliwe. „Dojrzewaniem” tekstu nazywam czas, jaki powinien
upłynąć od jego napisania, do chwili, kiedy można go poprawiać. Im ten czas jest
dłuższy, tym lepiej dla teksu. Z tego wynika, że stworzenie budulca dobrej
książki nie musi być czasochłonne, ale doprowadzenie tekstu do formy nazywaną
książką już owszem.
Istnieją podobno
autorzy, którzy piszą książkę w kilkanaście dni. Sam staram się, aby każda moja
kolejna powieść była lepiej napisana niż jej poprzedniczka. Nie oznacza to, że piszę
ją dłużej, niż poprzednią. Na pewno jednak ją dłużej poprawiam. I nie mieści mi
się w głowie, jak można to zrobić w trzy tygodnie. To wymaga geniuszu, kłamstwa
albo pisania, jakby się było czarodziejem literatury. Widać, ja nim nie jestem.
Myślę, że najważniejsza
z zasad, jakie widzę na kartce obok monitora to trzy słowa: pisz, skreślaj,
poprawiaj. Nie wiem, czy mam rację, ale piszę, skreślam, i nieustanne poprawiam
to, co napisałem. Dopieszczam tekst, wyzbywam się niepotrzebnych słów. To praca rzemieślnicza. I najgorsza w niej nie jest czasochłonność. Znacznie bardziej frustruje fakt, że kiedy książka trafi już do
czytelnika, okazuje się, że zawsze coś można w niej jeszcze skreślić,
poprawić albo dopisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze wulgarne, hejt oraz spam będą usunięte.