Minęło kilkanaście lat, odkąd wydano moją pierwszą publikację. Po niej przyszły następne, potem zacząłem wydawać sam. Moje książki trafiły do tysięcy odbiorców, sporo zarobiłem na wydawanej samodzielnie twórczości. Nie mam Porsche i willi z basenem, ale czegoś się nauczyłem.
Publikuj tylko dobre książki.
Książka może się podobać odbiorcy
albo nie. Wydany tytuł musi być jednak dopracowany. Nie może być mowy o błędach
stylistycznych czy interpunkcyjnych, że o ortograficznych nie wspomnę. Nie
warto oszczędzać na redakcji i korekcie, a pośpiech i droga na skróty wcześniej
lub później odbijają się czkawką. Straty są niepoliczalne, bo dotyczą reputacji.
Źle wydana książka kładzie się cieniem na autorze przez długie, długie lata, jeśli
nie do końca. Czytelnicy mają ogromny wybór i jeśli raz zrażą się do nazwiska, nie
można ponownie zdobyć ich uwagi, szacunku i pieniędzy. Jeden zadowolony czytelnik
przyciąga do autora czterech innych, niezadowolony zniechęca szesnastu.
Moje najwcześniej wydawane książki
kulały redakcyjnie. Myślałem, że tani redaktor może dobrze wykonać swoją pracę.
Przekonałem się, że drogi redaktor nie musi być dobry, a po redakcji za
kilkaset złotych korekta i tak potrzebna.
Droga na skróty wiedzie przez mękę.
W działalności publikującego niezależnie od wydawnictw autora nie ma dróg na skróty. Każdy kolejny tytuł czegoś uczy. Fabuły stają się ciekawsze, bohaterowie wyraziści, a akcja nabiera tempa. Taka działalność wymaga czasu, samodyscypliny, odporności. Pisarz przypomina gąbkę, która zasysa doświadczenie życiowe, tematy, postaci. To z nich powstaje fikcyjny świat, który trafia do czytelnika w postaci fabuły. Trzeba poczekać z publikacją. Historia zyskuje, kiedy dojrzeje, okrzepnie i w odpowiedniej chwili zostanie poprawiona. Publikując samodzielnie, trzeba kontrolować książkę na każdym etapie tworzenia, pomiędzy jej napisaniem (a nawet wcześniej – na etapie pomysłu) do chwili, kiedy trafia do czytelnika. Próba pójścia na skróty może skończyć się katastrofą.
Jedną ze swoich książek wydałem zaraz po jej napisaniu, ufając wydawcy, że zrobi to profesjonalnie. Trafiłem na kogoś, kto nie był w tym dobry. Książka dojrzała, dopiero kiedy przepracowałem treść i kolejny redaktor doprowadził tekst do porządku.
Słuchaj uwag i nie przejmuj krytyką.
To jasne, że książka nie będzie się
wszystkim podobać. Nawet zupę pomidorową nie wszyscy lubią. Trzeba przygotować się
na opinie, a one będą różne, nie zawsze dobre. Jedna negatywna recenzja nic nie
znaczy, jednak ta sama, powtarzające się uwaga
powinna dać do myślenia. Należy czytać recenzje, analizować
konstruktywne wypowiedzi oraz opinie odbiorców. Wnioski jednak wyciągać trzeba
dopiero po odsianiu plew. Wiele zdań o książkach wydanych przez autorów samodzielnie
dotyczy w istocie zjawiska self-publishingu, a niektórzy, niestety, już zawiedli
się na książkach self-publisherów. Uwaga na wszelkiego rodzaju zazdrośników,
zawistników, hejterów i trolli. Ich nie interesują książki, ale potyczki
słowne.
Spłynęła na mnie spora fala krytyki.
Część uwag się była konstruktywna i się powtarzała.
Jednak pewien bloger napisał na przykład, że moi czytelnicy są upośledzeni i
kalecy. Polemika skończyła się pozwem z żądaniem odszkodowania. Przegrał, ja zrozumiałem,
że szkoda czasu.
Ucz się na błędach, wyciągaj wnioski.
Kiedy zaczynałem
samodzielnie publikować swoje powieści, prawie nikogo w Polsce nie interesowała
beletrystyka w formie elektronicznej. Księgarnie internetowe sprzedawały
książki papierowe, a jedynymi e-bookami, jakie kupowano były poradniki. Często
robiłem w Polsce coś, jako jeśli nie pierwszy, to z pewnością jeden z
pierwszych. A takim zawsze jest trudniej, muszą popełniać błędy. Błędy są po
to, aby się na nich uczyć. Poprawiłem swoje książki, stare wydania wycofałem z
dystrybucji, wprowadziłem nowe, poprawione edycje. Do każdej kolejnej książki
„przykładam się” bardziej. Nie oszczędzam na redakcji, tekst przechodzi korektę
najmniej dwukrotnie.
Domena pierwszej strony autorskiej była
trudna do zapamiętania. Zmieniłem ją na łatwiejszą. Nie wszystkie okładki się
podobały, te brzydsze zmieniłem. Jeśli kulała redakcja, książkę podprawiałem do
skutku. W trzech przypadkach źle wybrałem wydawnictwo, więc dziś wolę wydać
książkę samodzielnie niż z pseudowydawcą.
Utrzymuj kontakt z odbiorcą.
Samodzielnie publikujący autor nie
jest zazwyczaj w stanie przeprowadzić skutecznej akcji marketingowej na skalę
tego, co może zrobić wydawnictwo z pieniędzmi. To nie oznacza, że self nie
powinien walczyć o odbiorcę. Siła autora wydającego bez udziału wydawcy to grupa
odbiorców i docieranie nich, bez pieniędzy za reklamę, a także oryginalne
pomysły i kreatywność. Decydując się na self-publishing, trzeba prowadzić działalność
marketingową. Konieczny jest blog, lista mailingowa, kanały w serwisach
socjal-media (Facebook, Twitter, Google+) własna strona www i pomysł (a raczej pomysły) pozwalający na nieustanne
skupianie uwagi wokół tego, co się robi. Wspaniale mieć również kontakt z dziennikarzami
i blogerami, a jeśli nie – o ten kontakt skutecznie zadbać. To wymaga czasu,
ale jest konieczne.
Promowałem, zamiast pisać. Brakowało czasu i ochoty, aby tworzyć. Poczułem zmęczenie wszystkim, co wiązało się z publikowaniem. Skupiłem się na pisaniu. Skończyłem kolejną książkę, ale sprzedaż wcześniejszych spadła, a nową zainteresowało się niewielu.
Publikując samodzielnie, popełniasz
pisarskie samobójstwo.
Nie oszukujmy się. Niemal cały self-publishing to utwory wcześniej odrzucone
przez główny nurt wydawniczy. Bardzo rzadko jest inaczej. Oczywiście powody są
różne i odrzucane bywają również dobre książki. Nauczyłem się jednak, że samodzielna
publikacja nawet dobrej książki prawie na pewno pozbawia szans na wydanie jej tradycyjną
ścieżką wydawniczą. I wystarczy jedna samodzielna publikacja, aby zamknąć przed
sobą niektóre drzwi i wpaść w pewną szufladkę. Taki debiut to bardzo, bardzo
zły pomysł. Od zdecydowania się na self-publishing, gorszy jest tylko wybór vanity-publishingu.
To pan wydał poradnik dla self-publisherów? Odpowiedziałem: nie – o tym, jak wydać książkę, z rozdziałem o self-publishingu. Zobaczyłem uśmiech i machnięcie ręka. Kiedy indziej rozmawiając z wydawcą, usłyszałem: niedobrze, wydawał pan sam, self-publishingu nikt nie traktuje poważnie.
To pisanie jest najważniejsze.
Pisze się z jakiegoś powodu. Jedni to
robią dla pieniędzy, inni dla sławy, ambicji. Ja piszę, bo lubię. To moja
pasja. Jednak zdaje sobie sprawę, że dzieło trafia do odbiorcy i ostatecznie to
on jest najważniejszy, nie ja. To dla niego powinno się pisać. Więc jeśli
wydawcy nie chcą wydawać, dziennikarze nie chcą o pisać, a blogerzy nie umieszczają
recenzji nie załamuję rąk. Ostatecznie to czytelnik decyduje, co jest dobre. I
jeśli dowiaduję się, że temu, tamtemu i jeszcze komuś innemu bardzo podobała
się moja książka, wszystko inne mam w nosie. Mając zadowolonego odbiorcę,
odniosłem sukces. On nie musi oznaczać kilkusettysięcznego nakładu. Zresztą i tak niezły nakład moich książek i e-booków trafił do czytelników. Oczywiście nie są to nakłady gwiazd targów książki czy pierwszych
stron w dodatkach do Gazety Wyborczej albo stron głównych portali dla czytelników,
ale dla mnie to sukces. Zawdzięczam go temu, że nie poddałem, pracuje, tworzę,
wydaję, a moi czytelnicy nadal są ze mną. Dziękuję.
To nieprawda,
że mam szczęście do czytelników. Oni są ze mną, bo na to zapracowałem. Tym, co napisałem, opublikowałem, a ty
przeczytałeś. Poświęcasz mi czas, uwagę oraz pieniądze. Płacąc za mój utwór,
wynagradzasz mnie za wysiłek, jaki włożyłem w jego napisanie i opublikowanie. W
ten sposób mnie wspierasz, jako autora niezależnego. Dzięki tobie mogę tworzyć
dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze wulgarne, hejt oraz spam będą usunięte.