8 listopada 2017

Czego nauczył mnie self-publishing?

Minęło kilkanaście lat, odkąd wydano moją pierwszą publikację. Po niej przyszły następne, potem zacząłem wydawać sam. Moje książki trafiły do tysięcy odbiorców, sporo zarobiłem na wydawanej samodzielnie twórczości. Nie mam Porsche i willi z basenem, ale czegoś się nauczyłem. 



Publikuj tylko dobre książki.

Książka może się podobać odbiorcy albo nie. Wydany tytuł musi być jednak dopracowany. Nie może być mowy o błędach stylistycznych czy interpunkcyjnych, że o ortograficznych nie wspomnę. Nie warto oszczędzać na redakcji i korekcie, a pośpiech i droga na skróty wcześniej lub później odbijają się czkawką. Straty są niepoliczalne, bo dotyczą reputacji. Źle wydana książka kładzie się cieniem na autorze przez długie, długie lata, jeśli nie do końca. Czytelnicy mają ogromny wybór i jeśli raz zrażą się do nazwiska, nie można ponownie zdobyć ich uwagi, szacunku i pieniędzy. Jeden zadowolony czytelnik przyciąga do autora czterech innych, niezadowolony zniechęca szesnastu.

Moje najwcześniej wydawane książki kulały redakcyjnie. Myślałem, że tani redaktor może dobrze wykonać swoją pracę. Przekonałem się, że drogi redaktor nie musi być dobry, a po redakcji za kilkaset złotych  korekta i tak potrzebna. 

Droga na skróty wiedzie przez mękę. 

W działalności publikującego niezależnie od wydawnictw autora nie ma dróg na skróty. Każdy kolejny tytuł czegoś uczy. Fabuły stają się ciekawsze, bohaterowie wyraziści, a akcja nabiera tempa. Taka działalność wymaga czasu, samodyscypliny, odporności. Pisarz przypomina gąbkę, która zasysa doświadczenie życiowe, tematy, postaci. To z nich powstaje fikcyjny świat, który trafia do czytelnika w postaci fabuły. Trzeba poczekać z publikacją. Historia zyskuje, kiedy dojrzeje, okrzepnie i w odpowiedniej chwili zostanie poprawiona. Publikując samodzielnie, trzeba kontrolować książkę na każdym etapie tworzenia, pomiędzy jej napisaniem (a nawet wcześniej – na etapie pomysłu) do chwili, kiedy trafia do czytelnika. Próba pójścia na skróty  może skończyć się katastrofą. 

Jedną ze swoich książek wydałem zaraz po jej napisaniu, ufając wydawcy, że zrobi to profesjonalnie. Trafiłem na kogoś, kto nie był w tym dobry. Książka dojrzała, dopiero kiedy przepracowałem treść i kolejny redaktor doprowadził tekst do porządku. 

Słuchaj uwag i nie przejmuj krytyką. 

To jasne, że książka nie będzie się wszystkim podobać. Nawet zupę pomidorową nie wszyscy lubią. Trzeba przygotować się na opinie, a one będą różne, nie zawsze dobre. Jedna negatywna recenzja nic nie znaczy, jednak ta sama, powtarzające się uwaga  powinna dać do myślenia. Należy czytać recenzje, analizować konstruktywne wypowiedzi oraz opinie odbiorców. Wnioski jednak wyciągać trzeba dopiero po odsianiu plew. Wiele zdań o książkach wydanych przez autorów samodzielnie dotyczy w istocie zjawiska self-publishingu, a niektórzy, niestety, już zawiedli się na książkach self-publisherów. Uwaga na wszelkiego rodzaju zazdrośników, zawistników, hejterów i trolli. Ich nie interesują książki, ale potyczki słowne.

Spłynęła na mnie spora fala krytyki. Część uwag się była konstruktywna  i się powtarzała. Jednak pewien bloger napisał na przykład, że moi czytelnicy są upośledzeni i kalecy. Polemika skończyła się pozwem z żądaniem odszkodowania. Przegrał, ja zrozumiałem, że szkoda czasu.  

Ucz się na błędach, wyciągaj wnioski. 

Kiedy zaczynałem samodzielnie publikować swoje powieści, prawie nikogo w Polsce nie interesowała beletrystyka w formie elektronicznej. Księgarnie internetowe sprzedawały książki papierowe, a jedynymi e-bookami, jakie kupowano były poradniki. Często robiłem w Polsce coś, jako jeśli nie pierwszy, to z pewnością jeden z pierwszych. A takim zawsze jest trudniej, muszą popełniać błędy. Błędy są po to, aby się na nich uczyć. Poprawiłem swoje książki, stare wydania wycofałem z dystrybucji, wprowadziłem nowe, poprawione edycje. Do każdej kolejnej książki „przykładam się” bardziej. Nie oszczędzam na redakcji, tekst przechodzi korektę najmniej dwukrotnie.

Domena pierwszej strony autorskiej była trudna do zapamiętania. Zmieniłem ją na łatwiejszą. Nie wszystkie okładki się podobały, te brzydsze zmieniłem. Jeśli kulała redakcja, książkę podprawiałem do skutku. W trzech przypadkach źle wybrałem wydawnictwo, więc dziś wolę wydać książkę samodzielnie niż z pseudowydawcą. 

Utrzymuj kontakt z odbiorcą. 

Samodzielnie publikujący autor nie jest zazwyczaj w stanie przeprowadzić skutecznej akcji marketingowej na skalę tego, co może zrobić wydawnictwo z pieniędzmi. To nie oznacza, że self nie powinien walczyć o odbiorcę. Siła autora wydającego bez udziału wydawcy to grupa odbiorców i docieranie nich, bez pieniędzy za reklamę, a także oryginalne pomysły i kreatywność. Decydując się na self-publishing, trzeba prowadzić działalność marketingową. Konieczny jest blog, lista mailingowa, kanały w serwisach socjal-media (Facebook, Twitter, Google+własna strona www i pomysł (a raczej pomysły) pozwalający na nieustanne skupianie uwagi wokół tego, co się robi. Wspaniale mieć również kontakt z dziennikarzami i blogerami, a jeśli nie – o ten kontakt skutecznie zadbać. To wymaga czasu, ale jest konieczne.

Promowałem, zamiast pisać. Brakowało czasu i ochoty, aby tworzyć. Poczułem zmęczenie wszystkim, co wiązało się z publikowaniem. Skupiłem się na pisaniu. Skończyłem kolejną książkę, ale sprzedaż wcześniejszych spadła, a nową zainteresowało się niewielu. 

Publikując samodzielnie, popełniasz pisarskie samobójstwo. 

Nie oszukujmy się. Niemal cały self-publishing to utwory wcześniej odrzucone przez główny nurt wydawniczy. Bardzo rzadko jest inaczej. Oczywiście powody są różne i odrzucane bywają również dobre książki. Nauczyłem się jednak, że samodzielna publikacja nawet dobrej książki prawie na pewno pozbawia szans na wydanie jej tradycyjną ścieżką wydawniczą. I wystarczy jedna samodzielna publikacja, aby zamknąć przed sobą niektóre drzwi i wpaść w pewną szufladkę. Taki debiut to bardzo, bardzo zły pomysł. Od zdecydowania się na self-publishing, gorszy jest tylko wybór vanity-publishingu.

To pan wydał poradnik dla self-publisherów? Odpowiedziałem: nie –  o tym, jak wydać książkę, z rozdziałem o self-publishingu. Zobaczyłem uśmiech i machnięcie ręka. Kiedy indziej rozmawiając z wydawcą, usłyszałem: niedobrze, wydawał pan sam, self-publishingu nikt nie traktuje poważnie.

To pisanie jest najważniejsze. 

Pisze się z jakiegoś powodu. Jedni to robią dla pieniędzy, inni dla sławy, ambicji. Ja piszę, bo lubię. To moja pasja. Jednak zdaje sobie sprawę, że dzieło trafia do odbiorcy i ostatecznie to on jest najważniejszy, nie ja. To dla niego powinno się pisać. Więc jeśli wydawcy nie chcą wydawać, dziennikarze nie chcą o pisać, a blogerzy nie umieszczają recenzji nie załamuję rąk. Ostatecznie to czytelnik decyduje, co jest dobre. I jeśli dowiaduję się, że temu, tamtemu i jeszcze komuś innemu bardzo podobała się moja książka, wszystko inne mam w nosie. Mając zadowolonego odbiorcę, odniosłem sukces. On nie musi oznaczać kilkusettysięcznego nakładu.  Zresztą i tak niezły nakład moich książek i e-booków trafił do czytelników. Oczywiście nie są to nakłady gwiazd targów książki czy pierwszych stron w dodatkach do Gazety Wyborczej albo stron głównych portali dla czytelników, ale dla mnie to sukces. Zawdzięczam go temu, że nie poddałem, pracuje, tworzę, wydaję, a moi czytelnicy nadal są ze mną. Dziękuję.

To nieprawda, że mam szczęście do czytelników. Oni są ze mną, bo na to zapracowałem.  Tym, co napisałem, opublikowałem, a ty przeczytałeś. Poświęcasz mi czas, uwagę oraz pieniądze. Płacąc za mój utwór, wynagradzasz mnie za wysiłek, jaki włożyłem w jego napisanie i opublikowanie. W ten sposób mnie wspierasz, jako autora niezależnego. Dzięki tobie mogę tworzyć dalej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne, hejt oraz spam będą usunięte.

Jak powstawała moja książka. Wielki Pies - kryminał inspirowany faktami. Kulisy pisania.

  Kilka tygodni temu pojawiła się moja nowa powieść z serii astronomicznej pt. „ Wielki Pies ”. Jak wszystkie moje kryminały i ta jest oczyw...